Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Dochodzipierwszaczterdzieścinadranem,kiedy
owiniętafrotowymręcznikiemwychodzęzłazienki
iuchylamokno.Pachniejaśminem,ciszapogrążonego
weśnieosiedlazdajesiękojąca,jednakjanadalczuję
dziwnyniepokój.Autowypełniambagażempółgodziny
później.Wolęzrobićtoteraz,podosłonąnocy,niżkiedy
będziejasno,podokiemkrzywouśmiechniętych,
wysiadującychnabalkonachsąsiadów.
Wpołudniezdajęjużtylkoklucze.Właścicielpoddasza,
rudawyitęgikoleśpopięćdziesiątce,przyjeżdża
wtowarzystwieswojejrównieotyłejżonyinawetprzez
chwilęniepatrzymiwoczy.Kiedynaszedłonie
namomentsięstykają,przypominamsobie,jakbrałmnie
nakuchennymstole.Cośściskamniezagardło.„Czemu
torobię?”zastanawiamsię,wsiadającdosamochodu.
Toyotajestbrudna,aleprzecieżprzedemnądłuższa
podróż.
***
DoŚwinoujściadocieramzmęczonaigłodna,adziwny
niepokój,któryczułamnadranem,przechodziniemal
wpanikę.Myślioseksietaknatrętne,żecośmnie
dławiwkrtani,niepozwalaoddychać.
Mojeosiedlejestnowe.Przeszklonebalkony,zadbane
niewysokiebloki,wokółsporozieleni.Wysiadam
zsamochoduiprzyglądamsięstojącemuprzywejściu
dojednejzklatekmłodemufacetowi.Jestwmoimtypie,
oilewogólejakiśmam.Przecieżzazwyczajbioręto,
cosięakurattrafi.Muszęsięnaniegonaprawdę
intensywniegapić,bowkońcuorientujesię,żejest
obserwowanyiposyłamiuśmiech.Robiękilkakroków
wjegostronę,kiedyzklatkiwychodziblondynka