Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział2
D
nieboli,tylkopuchnie,aletracęnadniąkontrolę.Czujęsię,jakby
zieńdobiegakońca,ajaniemogęporuszyćgórnąwargą.Narazie
użądliłamniewniąpszczoła.Prawadolnapowiekawydajesięcoraz
większa,nachodziminaoko,niewidzęprzeztowyraźnie.Niedługo
całkowicieprzysłonimiwidokizostanietylkoleweoko,którejawi
misięterazjakojedynykontaktzeświatem.Patrzęnimnawąską
asfaltowąścieżkęprzecinającąwypłowiałytrawnik.Padananią
światłolatarnistojącejprzedszpitalem.
Idę,stukającobcasamikozaków.Buty,któretaklubiłam,teraz
miciążą,przeszkadzają.Chciałabym,żebyktośpowiedział,
żewszystkobędziedobrze,żenicmijużniegrozi.Pragnęuciecprzed
ciemnościąnocy,mamwrażenie,żezarazznowuktośmniezaatakuje.
Zlewegookalecąmiłzy,zprawegoprzezopuchliznęniewstanie
wypłynąć.Rozmazujątylkowidok,przezwąskąszparęniedostrzegam
jużnic.Niechtaopuchliznasięzatrzyma.Niechjużnierośnie.Boję
się,żepochłoniemniecałą.
Wciągampowietrzenosem,gdywchodzęprzezprzeszklonedrzwi
naSzpitalnyOddziałRatunkowywOławie.Wpoczekalnisiedzi
staruszekzwenflonemwręce.Zaladąrejestracjidrobnabrunetka
wokularachstukacośnaklawiaturze.
Podchodzęiopieramsięcałymciałemochłodny,śliskiblat,
oddychamgłośno.