Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Chrzciny
Przyszedłemnaświatpierwszegomajaotrzeciejpopołudniu.Takprzezjakiśczas
mówiłamimojamatka,kiedychodziłanaprzeciwkodostaregokrawcamęskiego,
Grymberga,posłuchać,cociekawegooPolscemówiMoskwa.
PotemnajmłodszySzczeblewski,wracającposłużbiezestacjidodomu,pochamsku
zaczepiłmojąmatkępodkinemiwpakowałsiędonaszegomieszkania,mimonieśmiałych
protestówmatki,inieproszonyzostałnawetnanoc,anaprawdęniebyłonaczymspać,bow
mieszkaniustałotylkojednołóżko,naktórymsypiałemrazemzmatką.Szczeblewski,
któremumatkapowiedziaławpewnymmomencie,żebyposzedłjużsobiedodomuma
całkiemblisko,arobisięjużpóźnoiporaiśćspaćodparłspokojnie,żeniemasięczym
przejmować,onwidziwyjściezsytuacji.Ściągnąłzsiebiewielkipłaszczkolejarski,
odwróciłpodszewkądowierzchuirzuciłnapodłogę.Spojrzałnamnie,uśmiechnąłsię,
zrobiłzemnieprzymiarkęipowiedziałzzadowoleniem:
Zmieścisię.Stasiowa,dajmupodgłowęjakąśpoduszkęikawałekkoca,żebyw
nocyniezmarzł.
Musiałempołożyćsięnajegopłaszczu,botakminawetmatkakazała.Alenie
zasnąłem.Przezcałąnocniezmrużyłemokainasłuchiwałem,oczymrozmawialimiędzy
sobąnawąskimiskrzypiącymłóżku.
Następnegodniawylegiwalisiędopołudnia,akiedyporządniezgłodnieli,
Szczeblewski,niepodnoszącsię,kiwnąłnamniepalcem.Podszedłemzapatrzonynaniego
jaknawilka.Kazałpodaćsobiespodnie,sięgnąłdotylnejkieszeniiwyciągnąłpieniądze.
Odliczyłkilkazłotychipodałmijemówiąc:
Masztu,trzymaj.PójdzieszdosklepuOsetowskiego,kupiszćwiartkę,kilochleba
nałęczowskiego,ćwierćkarczewskiejidlamatkidwadzieściamachorkowych,resztęmożesz
wziąćdlasiebie.
Niechciałemwziąćodniegopieniędzyiwtedywtrąciłasięmatka:
Bierz,Stasiu,jakcipandaje,ikup,comaszkupić.Pogłaskałamnieprzytympo
głowie.
Chcącsięuwolnićodjejwymuszonychpieszczot,wziąłempieniądzeiwyszedłemna
miasto,agdywróciłemzporobionymizakupami,Szczeblewskichodziłjużpomieszkaniu
boso,podkurczającwielkie,brudnepalceunóg.Miałnasobietylkospodnieipodkoszulek,
rozglądałsię,wczymmógłbysięumyć,amatka,wdalszymciągusłodkorozciągniętana
łóżku,wodziłazanimzamglonymspojrzeniem.
PośniadaniuSzczeblewskipowiedziałmatce,żebywyjrzałaoknem,czyniktsięnie
kręcinapodwórku,boniechce,żebygowidziano,jakbędzieodniejwychodził.Kiedy
wreszciewyszedłzmieszkania,chyłkiemniczymzłodziej,matkaprzygarnęłamniedosiebie
izaczęłatłumaczyć,żechłopiecwmoimwiekupowiniensłuchaćsięludzistarszych,bo
mądrzejsi,ijaniepowinienemboczyćsięnaSzczeblewskiegoipatrzyćnaniegojakna
zbója,boSzczeblewskitojesttowarzysz.
OdtegodniaSzczeblewskiprzychodziłdonas,kiedytylkoprzyjechałzdrogi.Za
każdymrazemprzynosiłnaplecachwworkubrykietynaogień,awswoimkolejarskim
skórzanymkuferkuzawszetrochęsmalculubmasłaibochenekchleba.
Wnaszymdomuzaczęłopowodzićsięcorazlepiej.Byłchleb,nachlebsmalec,masło,
kawałeksłoninyjużsięnawetznalazł.Matkazażarciekupiłazgettakilkaletnichsukieneki
chociażzimawdrugimrokuwojnybyłataka,żenawetnajstarsiludzieniepamiętali
podobnej,chodziławtychsukienkachpomieszkaniu,paradującprzedSzczeblewskimjak
jakaśmodelka,stawiającniepewnekrokiwnowonabytychpantoflachnawysokich
obcasach.
4