Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Tegłowystanowiłyistotnąróżnicę.Wydawałomusię,
żezwierzętazwyrzutempatrząnaniegopłonącymi
oczyma.Wpewnymsensietowszystkoognisko,odór
spalenizny,aleprzedewszystkimcierpiącestworzenia
wpłomieniachdziałosięzjegowiny,palcemnie
kiwnął,żebyimpomóc.Jednocześnieogniskowydawało
musiępiękneoświetloneniczymbożonarodzeniowe
drzewko,gorejącebożonarodzeniowedrzewko.Miał
na​dziejęnaeks​plo​zję,jakwte​le​wi​zji.
Oj​ciecstałobokiści​skałjegodłoń.
Weźmnienaręcepo​wie​działJimmy.
Ojciecuznał,żesynpragniepociechy,cobyłoprawdą,
więcpodniósłgoiprzytulił.AleJimmychciałteżlepiej
wi​dzieć.
Itaktosiękończypowiedziałojciecnie
doJimmy’ego,adonieznajomegoobok.Niedasię
po​wstrzy​mać.
Wydawałsięzły;podobniemężczyzna,gdy
od​po​wie​dział:
Mó​wią,żece​lowotospro​wa​dzono.
Niezdzi​wił​bymsięod​parłoj​ciecJimmy’ego.
Mogędostaćkrowiróg?zapytałJimmy.Szkoda
bybyłozmarnowaćokazję.Chciałpoprosićodwa,alebał
sięprze​sa​dzić.
Nieodparłjegoojciec.Nietymrazem,stary.
Po​kle​pałJimmy’egopono​dze.
Zawyżającenyodezwałsięmężczyzna.Dlatego
wy​bi​jająswojestada.
Zabijają,toprawdapowiedziałzniesmakiemojciec
Jimmy’ego.Alemożetowa​riaci.Ja​kaśsekta,nowiesz.
Dlaczegonie?spytałJimmy.Niktprzecieżniechciał
ro​gów.Tymra​zemjed​nakoj​ciecgozi​gno​ro​wał.