Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
dwazdaniazKamilą,mojążoną,ipadałemnapysk.
Obiecywałemjej,żejeszczetrochę,żebywytrzymała,
zależałomi,abyzostaćwiceprezesem,walczyłemoto
odtrzechlat.Byłemtakblisko…Takbardzoblisko.Ona
rozumiała,alewidziałem,żecierpi.Iżetęsknizamną,
zanaszymiwspólnymiwieczorami,zawypadami
wweekenddoKarpacza.Apotem…wtengrudniowy
wieczórpoczułasięźle.Ajaniemogłemwyjść,
szykowałemzestawienie,któreprezesmiał
zaprezentowaćradzienadzorczej.Pamiętamtojak
dzisiaj…
–Kochanie,wezwijkaretkę.Możesięczymś
zatrułaś?–mówiłemdosłuchawki,jednocześnie
stukającwklawiaturęiwalczączcyferkamiwExcelu.
–Twójbratmniezawiezie,zadzwoniłamdoniego.
–Janusz?Todobrze.Zadzwońpotemdomnie,
martwięsię.
–Dobrze,mamwrażenie,że…
–Kochanie,muszękończyć.–Zobaczyłem,
żemrugamiwtelefoniepołączenieodprezesa.
–Zadzwoniępóźniej,pa!
Nieusłyszałemwięcejjejgłosu.Iniewiedziałem,
cochciałamipowiedzieć.Potem…domyśliłemsię,oco
jejchodziło.Alenawszystkobyłozapóźno.
Gdynastałświt,mojeżyciestałosiętaksamozimne
jakmroźnyporanekipustejakulice,nadktórymi
wschodziłosłońce.Awszystkiemubyłwinienon.
Toonwsadziłjądosamochoduichciałzawieźć
doszpitala.Zawszeszybkojeździł,zawszelubił