Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
którąterazuwydatniałblaskpłonącegonastolekandelabru.
–Prawdęmówisz,Malton–cmoknął–iwiemteż,zczyjego
rozkazusiedzisztuodkilkugodzin,znużonyigłodny.Rzeczywiście,
moimkapitanemjestNedSullivan,leczśmiemsądzić,żeludzietacy
jakmypowinnistaleposzerzaćswojehoryzonty.Ech,odmiesięcynie
trafiliśmynażadengrubszypryz.Niebędęczekał,ażumręzgłodu.
–MynieszukamyzwadyzSullivanem.Nielzanampodbierać
muludzi,pojmujesz?
–Samsięproszę.–Piratuśmiechnąłsięnajmilej,jakpotrafił.–Ale
dobrze,rozumiem,kodeksy,zasady,przyrzeczenia…
Timsięnieodzywał.
–Toformalności.Niefrasujsięzawczasu,przyjacielu.Pomówię
zatemzWesołymNedem,możenawetsprowadzędodatkowychludzi.
Dajęgwarant,żesąonipostokroćlepsiodmotłochu,który
tuwerbujecie.
Wtymmomenciezaplecamikorsarzastanąłwysokimężczyzna
osmukłej,bladejtwarzyirybich,pozbawionychblaskuoczach.
Wyglądałnaprawdziwegozakapiora.Cuchnęłoodniegośledziem
isolą,nicnowego.Ubokunosiłszablęitrzyzakrzywionenoże.
–Hej,kolorowypięknisiu–charknąłdopiratawzielonymsurducie,
szczerzączęby.Codrugiznichbyłsztuczny,złoty.–Chybanie
zauważyłeś,żemywszyscyczekamywkolejce.Amoże,psiajucha,
sądzisz,żeciebieonanieobowiązuje?Hej,mówiędociebie!Wynoś
sięnasamkoniec,terazmojakolej!
Dałkrokdoprzodu,leczstojącyprzednimkorsarzsięnieporuszył.
Kruczeoczyspotkałysięzrybimiślepiami.Ichspojrzenienietrwało
długo.Zielonyzaatakowałpierwszy,uderzającrywalawbrzuchtak,
bytenzgiąłsięwpół.Zarazpotempoprawiłkopniakiem,trafiając
śmierdzielawszczękę.Oprychzachwiałsię,lecz,kuzdziwieniu
wszystkichgapiów,nieupadłnapodłogę,mimożecioskolanem
wyglądałnasolidny.Mężczyźnizwarlisięwzapaśniczymuścisku.
Przerywałygociosy,którymisięnaprzemiennieokładali,szaleńczo
idziko.Żadenznichnieustępowałchoćbynamoment.Zielony,