ROZDZIAŁPIERWSZY
Cośbyłonietak.Prawiewszyscyprzebywający
nalotniskuludziebylinadzy.MelanieAmbrose
zmarszczyłaczoło.Ianzłamałichumowę.
–Mówiłeś,żeskończyłeśpracę.Odpółnocymamy
wakacje,Ian.ZagodzinęlecimydoMeksyku.
–Wskazałapalcemgrupęnagichosóbnaplastikowych
krzesłach.–Awyglądanato,żepracujesz.
Ichzwiązekrozpadałsięwłaśniedlatego,żeIanbez
przerwypracował.Jegofotografieodniosłysukces,
ojakimnawetnieśnił.Rozumiała,żemiałobowiązki
iżeinnimieliwobecniegooczekiwania,ale
potrzebowałteżodpoczynku.Takjakonapotrzebowała
orgazmu.
Uniósłręceiprzepraszającowzruszyłramionami.
–Mel,złotko,niemogłemsiępowstrzymać.Nigdynie
robiłemzdjęćnalotnisku,tofantastycznaokazja
pokazanialudzkiejwędrówki.Tobiezawdzięczamten
pomysł.
Niedałasięnatonabrać,niedałasięteżnabrać
najegoseksownynowozelandzkiakcent.
–Zarazlecimy–oznajmiłatwardo.
–Bądźgrzeczna.–Przesunąłokularynaczoło,
spojrzałgdzieśdalejikogośprzywołał.
Odwróciłasięidojrzałamężczyznęwgarniturze,
którywśródtejogólnejnagościwyglądałnie
namiejscu.Biednyczłowiekpewnielecigdzieś
winteresach,atymczasemznalazłsięwsamymśrodku
DziełaSztuki.