Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
jegooczybłysnęłyradośnie,gdyzacząłopowiadaćdalej,
piesnatomiast,słyszącswojeimię,zastrzygłuważnie
uszami.
Kiedyodpoczywałem,usłyszałemjakieśodgłosy.
Zerknąłemizobaczyłem,jakdziewczynkiurządzają
piknik.Wszystkowyglądałotakpysznie,aleniczegonie
wzią​łem.ToSan​choprzy​niósłmicia​sto.
BabiBettypopatrzyłyzprzyganąnapsa,którego
po​tulnespoj​rze​niewy​dałoimsiębar​dzoza​bawne.
Ikazałeśmuodnieśćciastozpowrotem?zapytała
Bab.
Nie,samodniosłem.Wspiąłemsięnaogrodzenie,
kiedygoniłyścieSancho.Potempodszedłemnawerandę
isięscho​wa​łemod​parłchło​pieczuśmie​chem.
Totysięza​śmia​łeś?
Tak.
Ikich​ną​łeś?
Tak.
Totyzrzu​ci​łeśnamróże?
Tak.Spodo​bałysięwam,prawda?
Bar​dzo!Czemusięukry​łeś?spy​tałaBab.
NiewyglądałemzbytwyjściowowymamrotałBen,
zerkającnaswojełachmany,jakbyznowuchciałdaćnura
dośrodkapo​wozu.
Jaktuwszedłeś?spytałapaniMoss,przypominając
so​biena​gle,zacojestod​po​wie​dzialna.
Słyszałem,jakdziewczynkirozmawiająomałej
nawijarceiprzesmykunagórze.Kiedysobieposzły,
znalazłemprzejścieiwszedłem.Szybabyłarozbita,więc
tylkowyciągnąłemgwóźdź.Spałemtudwienoceinic
złegoniezrobiłem.Byłemtakzmęczony,żeniedałem
radyni​g​dzieiść,choćpró​bo​wa​łemwnie​dzielę.