Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Wezmęodpanitęsiatę–powiedziała.
–Straszniepanimiła.
Kobietapodałaciężkątorbę,wypełnionąpobrzegizakupami.
Ważyłotochybazpięćkilogramów.Klementynapoczułaukłucie
zazdrości.Jejlodówkabyłaniemalżepusta.Zostałtylkoskrawek
żółtegoseraorazsłoikdżemu.Ostatnikawałekszynki,jakimiała,
zrobiłsięobślizgły,nieprzyjemniepachniał.Bezżalurzuciła
goptakom.
–Strasznajesttapogoda–stwierdziłastaruszka,wyszarpując
zsiebiesłowapomiędzyoddechami.–Nibynaplusie,azimno...
zimno...no,zimnojakskurwysyn.Panimiwybaczy,aletaksiędzisiaj
mówi,prawda?
Klementynaskinęłagłową.Przeszłynadrugąstronęulicyiskręciły
wlewo.Nieprzeszkadzałojejto.Itakszławtamtąstronę.Wędrowały
wąskimiuliczkamistaregoMokotowa.
–Dlamnietoniejestzima.Wzimietomabyćzimno.Poniżejzera.
Śnieg.Wtedydasiężyć.Ato,coterazjest...Ech...Ledwocoś
spadnie,ajeślispadnie,tozarazsiętopi.Ipotemjesttakibrud.Takie
niewiadomoco!Apaniwie,cojestnajgorsze?
–Cotakiego?
–Żeprzeztęciepłotężadnychbakteriiniewymrozi.Botomusibyć
mocnoponiżejzera,żebytewszystkiewirusy,tewszystkiebakterie
pozdychały.Awtakichtemperaturachtoonemająjaknawakacjach.
Iprzeztotakludziechorują.Panizobaczy.Kiedyśtakniechorowali.
–Chybatak–zgodziłasięKlementyna.Wiedziała,żetonajlepsza
strategiapodczasrozmówztakimistaruszkami.Potakiwaćgrzecznie,
potwierdzać,zgadzaćsięmechanicznie.Oneitakniesłuchały.
Musiałypowiedziećswoje.Wyrzucićzsiebiestosysłów,które
zbierałysięwnichcałymidniami.Jakbysiębały,żeinaczejsię
zmarnują.Mamabyładokładnietakasama.
–Paniwybaczy,alejatutaj–powiedziała.Wskazałanaduży,
dwupiętrowyprzedwojennybudynekzesporympoddaszem.Potem