Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
zmatowiały,jasnezłotoprzeszłowczerwieńzmieszanązfioletem.Aleitobyłozłudzeniem.
Napowierzchnikuli,jakątworzyłyjużwtejchwilichmury,kładłsiętylkorefleksczystego
nieba,dziwniepociemniałego,pozbawionegonaturalnejperspektywy,jakbyzamkniętegow
przestrzeniścianączarnegoszkła.Wpatrzyłemsięwtenposzerzonyabsurdalniehoryzonti
osłupiałemponownie.Wokółchmur,nadnaszymigłowami,rysowałysięostreiczyste
konturylądów,góriwielkichkraterów.Planeta,kuktórejzmierzaliśmy,otaczałanasswoją
skorupą,zamykaławewnątrzprzestrzenisferycznejzbudowanejzwłasnychkontynentówi
oceanów.Przeniosłemwzrokwyżej.Balonchmuroddaliłsię,przybierającbarwęrzekomego
firmamentu.Przezmomentjeszczepotrafiłemodgadnąćjegokształt,poczymkopuła
widnokręguzamknęłasięnadnami,ukazujączawieszoneprostopadleodbiciepowierzchni
globu.
Aletoniebyłożadneodbicie.Znaliśmyatmosferęsatelity,naktórymosadzonostację.I
nietylkoatmosferę.Znaliśmynapamięćdanedotyczącetemperatury,składuchemicznego
skał,promieniowania,czegotamjeszcze.Niewiedzieliśmy,conasczekanatymglobie,ale
potrafilibyśmyzdrobiazgowądokładnościąpowiedzieć,wjakimtocośwystąpiotoczeniu.To
tylkomójwzrokpozwoliłsięzaskoczyć.Coinnegowiedzieć,acoinnegozobaczyć.Świat,
którynaswchłonął,wyglądałjakprzeniesionyzgorączkowegosnu.
Światełkaczujnikówprzygasłyrazidrugi.Zawibrowałysprężarkitłoczącetlenw
przewodyskafandrów.Dobiegającezdala,jakbyzwnętrzagórydudnienieprzeszłowciągły,
zjadliwygrzmot.Zbytdługopatrzyłemwgórnyekran.Uciekłmimoment,wktórym
nieznanygruntstajesięlądowiskiem.
Jednouderzenie,odktóregozamrowiłomiwkarku,inagłacisza.Zamierający,ledwie
słyszalnysykdyszy.Przekazywanyprzezobiektywyobrazlądurozmazałsięnamoment,po
czymwyostrzyłponownie.Staliśmy.
TakpowiedziałLuta.Taktowygląda…
Żadenznasnieodpowiedział.Siedzieliśmybezruchu,niespuszczającwzrokuz
okienekczujników.Mijałysekundy.Podłożetrwałomocno,pewnie.Temperaturapancerzy
opadała.Dymikurzawawzbitaodrzutemustępowały,ukazującotaczającylądowisko
krajobraz.Cisza.
PalceLutyześliznęłysięzpulpitu.Zabrzmiałcharakterystycznypiskamortyzatorów
fotelaiciałopilotaprzybrałopostawęsiedzącą.
Takpowtórzył.Odrzuciłgłowędotyłu,odpiąłpasyiunoszącwysokoramiona
przeciągnąłsię,muwpiersiachzatrzeszczało.Następniewstałiniskopochylony,chroniąc
kaskprzeduderzeniemozawieszonenadekranamiwęzłyprzewodów,przeszedłwstronę
sumatora,któryteraz,nalądzie,stałsięznowugłównymośrodkiemkoordynacyjnym
aparaturypokładowej.Pochwilidobiegłostamtądnerwowestukanieprzekaźników.
Nieprzypuszczałem…Froszająknąłsięiurwał.
Odwróciłemgłowę.Niespodziewałsię,proszę.
Słuchawkiwmoimkaskuożyłynagle.Buchnąłchrapliwyjazgotsygnałów,
niezrozumiałe,zatartesłowa,miaukliwenawoływanieautomatycznychkodów,
charakterystycznetrzaskiświadcząceobliskościsłońca.Skrzywiłemsięodruchowo,
zrzuciłempasy,możeodrobinęgwałtowniejniżbyłotrzeba,iwstałem.Głosyucichłyjak
nożemuciął.Nadobrąsprawęniepowinniśmyprzerywaćnasłuchu.Mogłosięzdarzyć,żez
urywkówrozmów,jakieprowadzilizesobąmieszkańcyukładu,wywnioskujemycoś,oczym
powinniśmywiedzieć,zanimwspokojniejszejchwilisięgniemydoprzystawkizapisującej.
AletennasłuchZiemiaprowadziłanieustannieodsiedemdziesięciuzgórąlat.Fakt,żemy
trzejprzenieśliśmysięterazwbezpośredniesąsiedztwonadajników,nasatelitęjedynej
zamieszkałejplanetytutejszegosłońca,niezmieniałwgruncierzeczyniczego.Naiwnością
byłobysądzić,żeusłyszymycoś,couchodziłodotąduwagipotężnychradiolatarni
zainstalowanychzaorbitąTransplutona.
3