Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
razpierwszynauczyłsięmodlićonieistnienie,ołaskęniebytu.
Podczaslekarskichbadańjesiennych,zpoczątkiemnowegoroku
akademickiego,wykrytowpłucachSiódmegokawernęwielkościwłoskiegoorzecha.
Napoczątkuzimywyjechałdosanatoriumwgórach.Agórytobyłwowychczasach
czyściecwszystkichsuchotników.Wdzieńiwnocpatrzylinarumowiskoskał
posypanychhojnieśniegiemiczekaliwdygocie,ażnadlecizzatychgórdusznywiatr
halny,ażzajęczywysokimtonemznienackaibędzietakwyłdzieńinocprzezwiele
dni.
Sanatoriumtobyłdziwnydomalbozamekzbudowanyprzezdziwacznego
architektanaprzełomiewieków.Tylkozlotuptakamożnabybyłopoznaćjego
prawdziwykształtirozmiar.Siódmybłąkałsięwielerazypokorytarzachstale
skręcającychniewtęcopotrzebastronę,popiętrach,półpiętrach,ćwierćpiętrach.
Bardzoczęstoniemógłpotemtrafićdoswegopokojuimusiałprosićopomoc
spotykanepielęgniarkialbobłąkającychsięjakwidmastarychgruźlików,coumierali
tujeszczeodprzedwojennychczasówiniemogliumrzeć.Mówiono,żewtych
labiryntachdodziśwłócząsięduszewielusławnychsuchotników,którychtuzsyłały
zatroskanerodzinynadożywocie.
PodczasjednejztakichwędrówekSiódmyspotkałkuśtykającegopracowicie
kalekę,chłopcawtymsamymcoonwieku.Posługiwałsiękulami,apustanogawka
prawejnogibyłaprzypiętawielkąsrebrnąagrafkądobiodra.Chłopiecokulach
uśmiechnąłsiękonfidencjonalnie,Siódmyniewiadomodlaczegoskłoniłgłowęw
niskimukłonie.Zachwilę,jakbypowodowanitąsamąsiłą,odwrócilisię,spojrzelina
siebiezoddaliizawstydzeniruszylikażdywswojąstronę.
NastępnymrazemSiódmyzobaczyłbeznogiegorówieśnikawsanatoryjnej
kaplicy,botrzebadodać,żesanatoriumprowadziłysiostryzakonne,którymktoś
bogatyzzaoceanuzafundowałtendziwacznybudynek,przypominającyjakieś
gigantycznesanktuariumegipskiegobogaOzyrysa.Więcnastępnymrazemspotkali
sięwkaplicynaporannejmszy,spotkalisiętylkowzrokiem,boSiódmystałna
niewielkimchórku,gdzieumieszczonabyłastaraichybajużnieczynnafisharmonia,a
beznogichłopaksiedziałwławcenadole,trzymałprzedsobąkulewyłożone
płóciennymipoduszeczkamidlaulżeniapachom,obokniegoczuwałaprzedwcześnie
posiwiałapani,jeszczeześladamiurody,takapani,któradziśmogłabyjeszcze
wpadaćdodyskotek,leczwowychczasachmusiałabyćwdowąalboodłączonąod
męża,nacowskazywałpowściągliwy,ciemny,prawieżałobnystrój.Tenchłopak,
którytakżemusiałbyćgruźlikiem,uśmiechnąłsięjakstaryznajomyiSiódmy
odwzajemniłtenuśmiech.
Pewnegopopołudniaktośzastukałdodrzwipokoju.
–Proszę!–zawołałSiódmy.
Aleniktniewchodził.WiecSiódmyodłożyłksiążkę,podniósłsięzłóżkai
otworzyłdrzwi.Zaprogiemstałatapaniodchłopcaokulach.Wydałasięteraz
młodsza,jakbyniewielestarszaodnichobu.Byłapoprostuwjasnymkostiumie
pamiętającymjeszczeprzedwojenneczasy.
–Bardzoprzepraszam,nieprzeszkadzam?–spytałazarumieniona.Siódmy
również,niewiedziećczemu,poczuł,żeczerwienieje.
–Nie,skądże.Czytamsobie,bodziśniewolnomiwerandować.
–Mamdopanaprośbę.Mamtakąwielkąprośbę–powiedziałatojakośtak
dwuznacznie,żeSiódmemuzrobiłosięgorąco.–Tylkoproszęsięniegniewać.
–Jestemdousług.Bardzoproszę–szurnąłnogamiwfilcowychkapciach.
–Mójsynprosi,żebypangoodwiedził.Onmadziśdużągorączkęirównieżnie
wyszedłnależak.Czypantozrobidlanas?
Idotknęłaraptemjegodłonispoczywającejnaklamceswojągorącąręką.
9