Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Możegowyciąłemnainnejstacyjceiwinnejegzystencji.
Aterazskręcamwlewo,wchodzęnauliczkę,cowyglądajakzapiaszczona
przezpowodziełąka.Wstępujęnachodnik,apomiędzypłytamicementowymirośnie
trawa,nawetwidzęŁzyMatkiBoskiej.Ruszamtymchodnikiempodgórę,aleprzecież
niezbytstromą,widzęprzedsobąprzestrzeńtejuliczki,takdobrzeznajomąmniealbo
komuśzistot,którymtowarzyszyłemwjakiejśkolejnejwieczności,widzę,jaktaulica
skręca,jeszczeniewspiąwszysiędopołowystoku,jakskręcaraptemwlas,conagle
zacząłterazszumiećprzejmująconamojepowitanie.Poszedłwiatrgórąprzezkogoś
wzbudzony,alasprzyjąłgozwestchnieniemimniesięraptemzdaje,żesłyszęw
górze,zalasem,naszczyciezbocza,słaby,zacierającysię,ginącycochwilagłos
dzwonukościelnegonaAniołPański,naAniołjakiegoPana,któregozkoleiPana
kruchej,trochęidiotycznejegzystencjiwmroźnychcieplarniachzapomnianejdawno
galaktyki.
Ajaotwieramfurtkęmegodomuizbijącymsercem,któregojużdawnonie
mam,wchodzęnapodwórzepochyłe,rozmyteprzezdeszcze,zkupkamikurzegokału,
zresztkamisieczki,wchodzęnapodwórzemojealboniemojeiwidzę,żeotwierająsię
drzwidomu,iczekamzastygłyraptemwpółkroku,żeukażesięwciemnymwnętrzu
mojamatka,mójojciec,moibliscy,żepokażesięcałymójświat,wktórymżyłem,jeśli
wogólekiedyśżyłem.
RozdziałI
Krótkąchwilęwalilibutamiwdrzwi.Echoleciałoprzezwszystkiepiętra,odbijającsię
odścianpokrytychszrenią.Któryśznichkrzyczał,powtarzałpłaczliwymgłosemjakiś
wyuczonyrozkazalbozaklęcie.Wreszciezajęczałarozdzierającofutryna,poczęły
pękaćdeskidrzwi.
Siódmyczekałnachwilęodwieludni.Taksobiewłaśniewyobrażał,albo
możepamiętałzdzieciństwa.Kiedyświdziałlubusłyszałwopowieścibrata,który
nieżyłjużodwielulat,takdługonieżył,żewogólemożenigdynieżył.
Siódmyodrzuciłkoce,niezapalającświatławymacałstopamiprzygotowane
buty,butyjakdowięzienia,jaknazesłanie,mocne,ogrubejzelówce,zcholewami.
Obokbutównapodłodzeleżałkożuchitatorbadodalekiejpodróży.Nakożuchuspał
kot.Niechciałzejść,jakzwykle,zulubionegomiejsca,czepiałsiępazuramikłaków
kożuchaigrubegoswetranapiersiachSiódmego.
Cicho,cichopowtarzałszeptemSiódmy,jakbychcącuciszyćkotaalbo
własnypulsłomoczącywskroniachimiędzyżebrami.
Drzwinabalkonniechciałysięotworzyćskutelodem.Naparłcałymciałemi
słuchałchrzęstusopli.Wreszciepuściły.Wyskoczyłnabalkonpełenzaspśnieżnych.
Czarnebadylesterczałyzniewidocznychskrzyneknakwiaty.Podrugiejstronieulicy
zapalałsięigasłzeświergotemzdezelowanyneon,wktórymbrakowałowieluliteri
niktjużniepamiętał,cokiedyśonreklamował.
Wdole,przypryzmieśniegu,gdakałanawolnychobrotachmilicyjnasuka.
Kierowcapewnieobserwowałwbocznymlusterkupustą,mrocznąulicę.Siódmy
oparłdłońnaoblodzonejbalustradzie,słuchałłoskotówgdzieśwgłębidomu,patrzył
naobłokidymuorazparywydobywającesięzrurywydechowejmilicyjnegowozuinie
mógłsięzdecydować.
Przecieżdawnomiałjużobmyślonądrogęodwrotu,torprzeszkódmiędzy
wolnościąiniewolą.Więczrozmyślnąflegmąprzelazłprzezbarierę,stanąłna
wąskimgzymsiebalkonuwiszącymnadmrocznym,wypełnionymnocątrotuarem,
znowuchwilęsięwahał.Alewózmilicyjnystękałjednostajnie,gotowydobiegu,lecz
5