Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
wiecznylękprzedsobą.
Drogazbiegasięztoramikolejowymi,którezardzewiałytegolata.Widzępo
prawejstroniePuszkarnię,zapadłągłębokowskorupęziemską,przykrytą
rozlewiskami,obrosłąwielkimjakduchy,dzikimkminem,przesłoniętąstarymijakta
dolinadrzewami.PóźniejukazujesięzłocistykamieńMłynaFrancuskiegowdywanie
dzikiej,intensywnej,wściekłejzieleni.Tenmłyntowielkafisharmonia.Jegogłos
dźwięczny,metaliczny,trochębrzęczący,jegogłosjakmurmurandownętrzaziemi,
tengłosnigdyniemilknie,aniwdzień,aniwnocy,aniwczasiespokoju,aniw
okresachwojen,tengłoswypełniapustkędoliny,brzmiwuszachprzezwieki,w
uszachżywychimartwych.
Odmłynabiegniebiała,posypanamąkądrogaprzezBelmontdomiasta.I
drogązawszeidziezmiastaalbodomiastaczłowiekzwielkimkrzyżemnaplecach.Z
krzyżemnienowym,zszarzałym,udołunawetpokrytymmchem.Zkrzyżem
noszonymprzezwieluludzi.Przezcałegeneracjeludziwewszystkichepokachina
wszystkichkontynentach.AletenczłowiekniejestChrystusem,stareduchy,sędziwe
zjawymówią,żetojegobratbliźniak,którynigdyniewyemigrowałdoZiemiŚwięteji
tuzostałnazawsze.
Jakdługowracam.Ilewieków,tysiąclecitrwamójpowrót.Jakązastanęziemię
ijakabędziedolina.Któretojużżycierodzisięiumieranatymodludziu
galaktycznym.Czywyzbytosiębólu,czyoduczonosięcierpień,czyzapomniano
miłość.Jawracaminieumiemwrócić.Jestemcorazbliżej.Jeszczerazjestemblisko,
jeszczerazwyciągamrękę,jeszczerazwytężamwzrok,któregoniemam.Cośmnie
strasznieściskazaserce,któreskruszałoirozpadłosięwpyłprzedmilionamilat,
przedchwilą,przedmgnieniem.Strachzamnąiprzedemną.Cotojestwieczny
strach.Wiecznystrachtowiecznaniewiedza.Tolękprzedtajemnicą.Jeszczejedną
tajemnicąwewszechświecietajemnic.
Wchodzęnatory,idępopodkładach.Powietrzefilujenadrozgrzanymi
szynamiprzykrytymicieniutką,rudawąrdzą.Możewtejchwiliwyruszyłpociągz
miastaijamuustąpiędrogi,zejdęnaścieżkępełnąszutrusplamionegosmarami.
Pociągprzetoczysięnademną,ajabędęwypatrywałwoknachmoichbliskich,
znajomychalborazkiedyśspotkanychprzypadkowoinazawszezapamiętanych.
Zadzwoniłyrzęsiściedrutybiegnącebrzegiemnasypudotarczysygnalizacyjnej.
Odwracamsię,rzeczywiścietarczajestuchylonaizezwalanaprzejazdpociągu.Ale
przecieżtoinnykierunek,przecieżtamtędymożenadbiecpociągztegoniewielkiego
miasteczka,gdziesiękiedyśurodziłem,gdzieprzyszedłemnaświatwinnejerze,w
kolejnymzmartwychwstaniumałegoglobuwiszącegonakruchejsiecipromieni
niewielkiejgwiazdy.Alechybanienadbiegniestamtądpociągitatarczazostanietak
przechylonawgeścieprzyzwoleniadonastępnegokońcaświata.
Przeskakujęzpodkładunapodkład.Staramsięiśćrytmicznie,jakto
zapamiętałemzdzieciństwaswegoalbotychludzi,zktórymiprzeżyłemtysiąceich
żywotów.Niebojestspopielałeodupału,dokoławrowachzarośniętychbujnym
zielskiemgrająpasikoniki.Potymniebie,jakkroplartęci,płyniegdzieśnapółnoc
staroświeckisamolot.Itoprzecieżpamiętamzmegoalbozcudzegożycia.
Jużjestemblisko.Widzęstacyjkęiżwirowaneperony.Pobokach,wcieniu
szpalerówświerczkówrównoprzyciętychjakzielonadroga,wtychcieniach
smolistychbieląsiębrzozowekrzyżenamogiłachsamobójcówinieznanychżołnierzy
zzapomnianychwojen.
Wstępujęnachwilęwmrokwiatyprzystankukolejowego.Naścianachz
grubychdesekpomalowanychnapistacjowykolorpokoleniauczniówdojeżdżających
domiastawyrzezałyniezmierzonąilośćhieroglifówmiłości,całyfirmamentrozpaczy,
nadzieiiwzniosłejekstazymiłosnej.Szukammegoznaku.Szukaminieznajduję.
4