Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
równocześniesenny,znękanyjakbyprzedrannąporąciężkąodzłychwidziadełi
omamów.
Siódmychwyciłoburączzmarzniętąrynnęizawisłnaniej.Wtedywewnętrzu
czarnegożeliwaurwałsięwielkiskrzeploduipoleciałniewidocznywdółzdzikim
łoskotemirozbiłsięwkanale.Siódmywstrzymałoddech.Czekał,cosięstanie.
Nicsięniestało.Czarnasukazczerwonymiguzikamiświatełpozycyjnych
podrygiwałajakbyrozgrzewającsiępodlatarnią.Szoferpewniedrzemał,śniłdawne
czasyniewinności.
Siódmyjąłostrożnieschodzićposłupierynny,wyszukującbutamimetalowych
zaczepów,którymimocujesięrynnydościandomów.Potem,kiedyjużbyłoblisko
ziemi,skoczyłwgłębokiśnieg.
Chwilęczekał,cozrobimilicjant.Wdomuucichło.Icodziwniejsze,we
wszystkichoknachbyłociemno.PrzykramyśloWandzieprzemknęłaprzezgłowę.
Siódmywestchnął.Ostatnioczęstowzdychał,jakwzdychająstarzyludzie.
Zacząłiśćostrożniewstronęulicy,gdzieujejwylotuwidaćbyłoszpiczasty
masywPałacuKulturynatleniebazimowego,cozbieranocąwszystkiemętneblaski
znękanegomiasta.Niktzanimniewołał.Niktgoniegonił.DopieroterazSiódmy
spostrzegł,żeściskadobóluwpalcachrzemieńmyśliwskiejtorby,wktórejniósł
ocalonytajemniczyskarb.
Potemspotkałdobrzeznajomąbudkętelefoniczną,zktórejtylerazydzwonił
doróżnychbiur,doprzygodniepoznanychdziewczątidopogotowiaratunkowego.
Szklanykioskbyłbezwstydnierozwarty,siarczystywiaterekprzebierałkartkiksiążki
telefonicznejwiszącejbezwładnienapancernymłańcuchu.Siódmywłożyłmonetęi
zdjąłlodowatąsłuchawkęzwidełek.Przyłożyłdouchazimnyebonit.Alesłuchawka
milczała.Nawetniesłychaćbyłożadnegobrumuaniodległegobuczenia,którejest
oznakążyciamaszyn.Słuchawkabyłamartwa.
Wychodzączbudki,uderzyłnogąwjakiśmetal,którypotoczyłsięz
dzwonieniemdorynsztoka.Siódmypochyliłsię,odnalazłwlodowychkoleinach
żelaznyprzedmiot,któryokazałsięłomem.Ktośgooparłoszklanąścianęi
zapomniał.
WezmęgonaszczęściepowiedziałdosiebieSiódmy.Wtakąnocłom
możeprzynieśćfart.
Wtedyudołuulicyzagrzechotałmotornawysokichobrotach,sukamilicyjna
nawracała,łamiąclódnazamarzniętychkałużach.Siódmyskoczyłbeznamysłuwe
wnękęnajbliższejbramy.Wózmilicyjnywolnoprzejechałobokuciekiniera.W
odrutowanychszybachzamajaczyłyjakieśbarczystepostacie.Furgonetkamignęła
żółtymkierunkowskazemi,buksująckołami,skręciłanaprawo,wstronęplacu,skąd
dochodziłrównomiernywarkotwielugrzejącychsięsilników.
Siódmyzobaczyłnaglewoszklonejwitryniesklepikubieliźniarskiego
mężczyznęwbaranicyzpodniesionymkołnierzem.Patrzyłprzezchwilęna
nieruchomąpostać.Toprzecieżja,pomyślał.Tojauciekinier.
Wyszedłzbramynachodnik.Odstronyplacuktośnadchodziłciężkim
krokiem.ZobaczyłSiódmegoizatrzymałsięczujnie.Potemtyłemwycofałsięza
gazetowykiosk.
ZostawiłemWandęsamą,pomyślałSiódmy.Możezabrali?Możektóryś
uderzył?ZostawiłemWandęsamą.Przewiesiłtorbęmyśliwskąprzezramię.
Zobaczymy.Zobaczymy.
Miastomilczałojaknieżywe.Niesłychaćbyłogwizdulokomotywanihuku
startującychsamolotów,aninawetjękutramwajowychkółhamowanychprzed
skrzyżowaniami.Tylkotawrzawamotorów,któreskupiłysięgdzieśpośrodkuplacu,
tenbełkotżelaznychzwierząt,coczyhałytejnocynaludzi.
6