Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
wysokośćzapomniał,żeże
Żeco?przerwałmuniecierpliwiemarkiz.
Och!Jedynie,żedziśpopołudniuprzypadapółświęto
ii
Rozumiemrzekłzuśmiechemprzełożony.Nie
musisznadwerężaćswejskromnościdalszymi
wyjaśnieniami,Flannaganie;przypuszczam,wistocie
liczysznazwyczajowąhojność.Jestemcizobowiązany
zato,żemiprzypomniałeśczytylewystarczy?
Otworzywszyportfel,wyjąłdwudziestofuntowybilet
skarbowyipołożyłgonanajbliższymbiurku.
Milordzie,jestpanzbythojnyzacząłFlannagan,
lecznaczelnysekretarzześmiechemprzyłożyłobleczoną
wrękawiczkędłońdoswychust,poczympozdrawiając
wyniosłymskinieniemgłowypozostałychurzędników,
zbiegłpostopniachportykuiodszedłpospiesznie,
byuniknąćhałaśliwychwyrazówwdzięczności
opiewającychjegoszczodrobliwość.
Poprzeciwległejstroniedługiej,szerokiejulicy,przy
którejstoimajestatycznygmachkanclerski,wznosisię
równiewspaniałabudowla:BiuroKolonii;dokładnie
wchwili,gdyArthur,markizDouroopuszczałpierwszą,
EdwartStanleySydneywychodziłzdrugiej.Spotkalisię
wpołowiedrogi.
Icóż,Nedzierzekłmójbrat[2],gdyściskalisobie
dłonie.Jaksiędziśmiewasz?Przypuszczam,żetak
jasnesłońceiniebopowinnorozjaśnićnawetnajbardziej
ponurydzionek.
Ależ,mójdrogiDouroodparłpanSydneyzlekkim
uśmiechem.Równieuroczaiprzyjaznaauramoże,
wconiewątpię,poprawićnastrójludziomswobodnym
izdrowym,aledlamnie,któregoumysłiciałopadają
nieustannieofiarąnajboleśniejszychtroskżycia