Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Wobszernympomieszczeniudługalada,naktórejspoczywał
granitowyblat,oddzielałapracownikówinstytucjibankowejod
petentów.Kobietasiedzącaprzypierwszymstanowiskuspojrza-
łanamnieiodezwałasięzprzyklejonymuśmiechemnaustach:
–Dzieńdobry.Wczympanupomóc?
Podszedłembliżej.
–Dzieńdobry–odparłemisięgnąłemdłoniądowewnętrznej
kieszenimarynarki.Wyciągnąłemumowę,którąwmoimimie-
niuZakładKarnyweWronkachzawarłzbankiem.–Chciałbym
uzyskaćkilkainformacji–podałemjejdokument.
Kobietazerknęławpapieryinaglenajejtwarzy,zawitałgry-
maszaskoczenia.
–Proszętamspocząć–powiedziałaoschle,aruchemgłowy
wskazaławkierunkustolikapodoknem,przyktórymstałydwa
krzesła.
Pracownicabankuobróciłasięnapięcieiwrazzmojąumo-
wą,zniknęłazadrzwiamipoprawejstronie.
Odniosłemwrażenie,żewystarczyłojejdosłowniepięćse-
kund,żebyuznałamniezaczłowiekadrugiejkategorii.Takte-
razbędzie–szepnąłemwduchu.–Każdy,ktotylkosiędowie,
żesiedziałeśwpierdlu,natychmiastbędziewtobiewidziałzło-
czyńcę.Imprędzejdotegoprzywykniesz,tymlepiejdlaciebie.
Siedziałemprzyoknieiwpatrywałemsięwświatpodrugiej
stronieszyby.
Pokilkuchwilachpodszedłdomniemężczyznawśrednim
wieku,ubranywpopielatygarnitur.
–Dzieńdobry–powiedziałiwyciągnąłwmojąstronędłońna
powitanie.Wymieniliśmyuścisk.–Zapraszamdosiebie–wska-
załnadrzwiwdrugimkońcusali–wmoimgabineciespokojnie
porozmawiamyopańskiejumowie.
Niemiałosensu,żebymkluczyłizgrywałidiotę.Facetmiał
przedsobąmojepapieryidoskonalezdawałsobiesprawę,żeoto
siedziprzednimstarzec,którywłaśnieopuściłmurywięzienia.
17