Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
SklepikzzabawkamiRW2010Sklepikzzabawkami
się,comogłobyćwśrodku.Pozytywka?Składanawpudełkoszachownicaznamagnesowanymi
pionkami?Jakieśwyjątkowowartościowepuzzle?
Obróciłemprzesyłkęidopieroterazzauważyłempodpisnapapierze.nErnestBruckner”.
-Topanaprawdziwenazwisko?-wyrwałomisię,zanimdobrzepomyślałem.
Rysytwarzysklepikarzastężały,jakbymgouderzył.Milczałprzezchwilę,poczymodwrócił
wzrok.
-Tojak?
-Zaniosęją.
Wyruszyłembezzwłoki,mającnadzieję,żetrasęprzynajmniejwjednąstronępokonamprzed
zmierzchem.PlacDominikańskiiokolicetobyłterenCzarnychOgarów,adalejmusiałemjeszcze
przedostaćsięprzezgigantycznegruzowiskowmiejscudawnegoPlacuGrunwaldzkiego.Pośród
zgliszczymożnabyłotrafićnaniewybuchyzczasuWojny,sforybezpańskichpsówalbona
sekciarzyzktóregośzdwóchskonfliktowanychkultów:BractwaRdzawegoŚwitulubŚwiątyni
Sammaela.Zadniamogłembezwiększychtrudnościuniknąćpodobnychniebezpieczeństw-w
nocyjużniekoniecznie.
PoszedłemwzdłużfosypostronieWzgórzaPartyzantów.Drzewapochyliłysięniskonad
ścieżką,jakbychciałyprzejrzećsięwmętnej,zasnutejrzęsąwodzie.Minąłemkilkumłodszych
chłopakówzPiotraSkargi,którzyrzucalinożamiwpieństaregoplatana.Potemfosasięskończyła,
ajaposzedłemdalej,wstronęmostu.Zostawiłemzasobąmetalowyszkielet,naktórymczerwone
literyukładającesięwnapisGALERIADOMINIKAŃSKAwisiałyjakochłapykrwistegomięsana
rzeźnickichhakach.Minąłemczarnyodogniagmachzdachemporosłymrdzewiejącymitalerzami
anten.WreszcieprzedostałemsięprzezbetonowąpustynięPlacuPowstańcówWarszawy,usianą
spalonymiwrakamisamochodów,autobusówitramwajównibyosobliwymikaktusami.Bywałem
tuwcześniej,itonieraz,aledopieropousłyszeniuopowieściKawkidotarłodomnie,jakwiele
Wojnanamodebrała.Wyobraziłemsobietewszystkiepojazdywruchu,pokrytekolorowymi
lakierami,odbijającepromieniesłońcawszerokichszybach,wspinającesięzrykiemsilnikówpo
ślimakachestakad...
NaKochanowskiegodotarłemrównozzachodemsłońca.Niebyłotutajkamienicczy
bloków,tylkodomy.Murywiększościznichkruszyłysięjakstareciasto,alezdarzałysięteż
budynkiremontowane:łataneczympopadnie,zuporemwydzieranezeszponówniszczycielskiego
upływuczasu.
Domznumerem32Aokazałsiędużymbudynkiemzezdziczałymtrawnikiempełnym
popękanychdachówek.Uchyliłemskorodowanąfurtęistanąłemprzeddrzwiami.Cośuciskałomi
żołądek,wprawiałodłoniewdrżenie.
Zapukałemdodrzwi,którepochwiliotworzyłysięzeszczękiemzasuwibrzękiemłańcucha.
Wprogustanąłmężczyznapopięćdziesiątce.Rzadkizarostpokrywałtwarzodelikatnychrysach,
spodwąskichbrwizerkałyciemneoczy.Miałnasobiepomarańczowyszlafrok,apodspodem
slipkiipodkoszulek,nastopachrozchodzonekapcie.Zdziwiłsięnamójwidok,alenajegotwarzy
zarazzagościłuśmiech.
-Cześć,skarbeńku-powitałmniemiękkimgłosem.-Comogędlaciebiezrobić?
-CzypanBontarski?KarolBontarski?
-Trafiony,zatopiony-odparł,opierająclewądłońoościeżnicę.Dopieroterazzobaczyłem,
żewprawejtrzymapistolet.Wzdrygnąłemsięicofnąłemokrok.
-Och,niebójsię,złociutki-powiedziałBontarski.-Wżyciubymnieskrzywdziłdziecka.
Widzisz,jużodkładamtopaskudztwo.
Pistoletpowędrowałnastojącąprzydrzwiachszafkę.Bontarskiodgarnąłszlafrok,złapałsię
podboki.Slipkinieznaczniezsuwałymusięzbioder,wprzerwiepodprzykrótkimpodkoszulkiem
widaćbyłokosmkiposkręcanychwłosków.
12