Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
SklepikzzabawkamiRW2010Sklepikzzabawkami
Sklepikzzabawkami
Wciążpamiętamtendzień,wielelattemu,kiedyporazpierwszyujrzałempanaKawkę.Byłszósty
czerwca,sobota.Powietrzerozedrganeodgorącastałomiędzyszarymimonolitamibloków.Wokół
WzgórzaPartyzantówścieliłsięupajającyzapachzdziczałegojaśminowca.
BawiliśmysiępośródgruzówDworcaGłównegowchowanego,gdyPabloprzybiegł
powiedziećnam,żeprzedmójblokzajechałobcy.
-Rudy,jakiśobcystoipodtwoimblokhauzem-oznajmiłpodekscytowany.-Muswamgo
zobaczyć,chłopaki.Maosłaiwóz,anawoziechybaztonęfantów.
Wszyscymieliśmyjużdośćskwarzącegosłońca,pozatymzabawawchowanegoniecosię
namznudziła.Właściwietobyliśmyjużnaniązastarzy,alewwojnęrodzicenamsięniepozwalali
bawić-jakjednegorazuPapanasprzyłapałnastrzelaniuzkijków,totakmizłoiłskórę,żeprzez
trzydnijadałemnastojąco.PoszliśmywięczPablem:ja,Szymek,LewyiPetarda.
Opuściliśmykrzakiporastająceruiny,minęliśmyciągwalącychsiękamienicprzy
Piłsudskiegoiskryliśmysięwcieniurzucanymprzezmójblok.Budynekjakojedynywokolicynie
padłofiarąbombipożarów,tylkonaparterzeporozbijaneszybyszczerzyłyzfutrynbrudne,ostre
kły.
Wózobcegoprzycupnąłnarogu.Zaprzężonyosiołskubałjakieśzielskowyrastające
spomiędzypotrzaskanychpłytchodnika.Furabyłanieduża,drewniana,zdachemwkształcie
kołyskiobróconejdogórynogamiiczerwonymidrzwiczkami.Naściancenapisanozielonym
sprayem:ZABAWKIPANAKAWKI.Pojazdstałponaszejstronie,naprzeciwcukierni,gdzie
umieszczonyprzedwejściemagregatwarczałnisko,nibyzazdrosnykundel.Poprzekątnej,na
placykuobokopuszczonejapteki,wdnipowszednieparkowałbeczkowóz.
-Gdzietentwójobcy?-zapytałPetarda.Jakgoznam,jużdumał,czybysięniezakręcić
wokółniepilnowanegowehikułuiniepodprowadzićkilkufantów.
-Byłtuprzedchwilą...o,tamidzie!
Mężczyznawyłoniłsięzzarogu.Niedużybyłzniegoczłowieczek,niepozorny,tylkobrodę
miałdługąigęstą,barwygrafitu.Nagłowęnasadziłwytartymelonik,nanosokularywokrągłych
oprawkach,takiefikuśne,zpodnoszonymiczarnymiszkłami,awustawetknąłfajkęnadługim
ustniku.Akuratpopatrzyłwnaszymkierunkuipomachałdonas.
-Faktyczniejakiśdziwny-zauważyłLewy.-Aleosłamaprimasort.
-Ciekawe,cogotuprzywiało-włączyłsięSzymek.
Obcyskończyłpalić,wystukałresztkizfajkinapopękanyasfalt.Późniejruszyłwnaszą
stronę,amyczekaliśmy,zafascynowani,rozbawieni,przerażeni.
-Cześć,chłopcy-powiedziałsklepikarz.Miałciepłygłos.-Niechcektóryśpopilnować
mojegodobytkuizarobićparugroszy?
Możeiniejestemzbytlotny-pastorEbnerwchwilachbelferskiegozwątpieniatwierdził,że
widywałmartwegołębiezwiększympotencjałempoznawczym-alereflekszawszemiałem
przedni.Zgłosiłemsięjakopierwszy,asklepikarzwyszczerzyłdomnieżółtezęby.
Taksiętowszystkozaczęło.
***
Następnągodzinęspędziłemnabetonowejrampie,zktórejdawniejwchodziłosiędosklepów
ulokowanychnawysokimparterze.Gapiłemsięnaosłainadrewnianywóz,bacząc,abyniktsiędo
3