Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
SklepikzzabawkamiRW2010Sklepikzzabawkami
-Tadek!
Wdrzwiachwejściowychstałamojasiostra.Ankamiałaszesnaścielat,rudewłosyibladą
ceręszczodrzeobsypanąpiegami.
-Czegocięniemanapolu?-zapytała.
-Jużidę.
-Byleżywo!Jaknawalisz,Szramarazdwaznajdziesobieinnegosmarkadopracy.
-Powiedziałem,żejużidę!
Popatrzyłanamnie,późniejnaKawkę,któryukłoniłsięnisko.Mruknęłacośpodnosemijuż
jejniebyło.
-Muszęiść-przyznałemniechętnie.Wcaleniechciałemwychodzić.
-Gdziepracujesz,Tadeuszu?
-Różnie.Zależy,gdzienasSzramapośle.Terazgłównienapolachmakowych,konopiena
plantacjijeszczedośćnieurosły.Aledobrebędą,gęsteiwysokie.Jesieniązapowiadasięmoc
roboty.
PanKawkaodchrząknął,jakbydziwniezakłopotany.Zdjąłpionkizplanszy,sześciennekości
schowałdosłoika,planszęwetknąłzpowrotempomiędzyinne.Szkoda,żemusiałemiść,chętnie
bymwypróbowałtegocałegochińczyka.
-Dowidzenia-powiedziałem,poczymruszyłemdowyjścia.
Byłemjużnazewnątrz,gdyusłyszałemjegogłos.
-Tadeuszu...
Zawróciłem.Kawkamarszczyłczołowzadumie,awpalcachlewejdłoniobracałmaleńką
buteleczkępełnąbrązowegoproszku,którazwisałamuzszyinarzemyku.Dopierokilkatygodni
późniejdowiedziałemsię,żetenproszekwśrodkutomirra.
-Cobyśpowiedział,gdybymzaproponowałcipracę?Damzłotówkęzadziesięćgodzin,
sześćdniwtygodniu.Cotynato?
***
TegosamegodniaposzedłemdoSzramy,bymupowiedzieć,żeznalazłemlepsząpracę.Niebyłem
pewny,czydobrzerobię-polamakoweiplantacjekonopioddawnastanowiłyintegralnączęść
Wrocławia,apanKawkabyłobcym.Zjawiłsięznienackainiemiałempojęcia,jakdługounas
zabawi.Lokalodnowiłpierwszorzędnie,alewprawa,zjakątozrobił,sugerowała,żeniepierwszy
razsięprzeprowadza.Ipewnienieostatni.
Zabardzomniejednakciągnęłodojegosklepu,żebymmiałnieskorzystaćztakiejokazji.
Pracowałbymnawetzapołowęzaproponowanejstawkialboimniej,bylemóccodzienniezanurzać
sięwtejmagicznejatmosferze.Ileżcudówznajdowałosięnatychpółkach,ileprzedmiotów,
którychtajemnicedopieromiałemodkryć...Nie,takiejszansyniemogłemprzepuścić.Aże
pieniądzepanKawkazaproponowałprzyzwoite,niewahałemsiędługo.Zmoichkolegówtylko
Lewyzarabiałzłotówkędziennie,aleonharowałpoczternaściegodzinnadobęwmleczarni.
SzymekiPablowyciągaliuSzramyposześćdziesiąt,siedemdziesiątgroszy,natomiasttenleń
Petardazadowalałsięczteremagroszamizagodzinę-pilnowałkóz,któreoniparuinnychłebków
wyprowadzałocodzienniezszopprzyHubskiej,żebypasłysięwśródchwastówporastającychtory
kolejowe.
-Zanudziszsiętamnaśmierć-powiedziałPablo,kiedypoznałmojądecyzję.Myślę,żepo
prostubyłzazdrosny.-Całydzieńwklitcepełnejzakurzonychzabawek...
Niesłuszniesięmartwił,bowsamymsklepiespędzałemmałoczasu.PanKawkapotrzebował
kogośnaposyłki,ajaznałemmiastonatyledobrze,żebysięwtejrolisprawdzić.
6