Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ależadnegopanuniesprzedam,niejestpan
natogotów”,nacocibardziejpokornitylkomruczelipod
nosem,apozostalinatychmiastwychodzili,trzaskając
drzwiami.
Tonieoznaczało,żepanBulfordniemiałklientów.
Wręczprzeciwnie.Tygodniowopotrafiłoddaćdziesięć
różnychokazów,aleczasysięzmieniły.„Ludzieprzestali
odczuwaćpotrzebębyciazezwierzętami,anawet
zinnymiludźmi,przestalichciećzdrowokochać”
–pomyślałmężczyzna,gdydostałostatniplikrachunków,
naktórychopłacenieniebyłogostać.Agdydostał
ponaglenie,pomyślał:„Możemiałemzaduże
wymagania?”.Patrzyłwtedynaobrazekswojejzmarłej
żonyJasmine.Takbardzomujejbrakowało.Onaumiała
zarządzać,nietocoon.Uśmiechnąłsiędowspomnień,
alejegouśmiechszybkoprzygasiłaświadomość
otrzymanychwezwań.Usiadłnafoteluzabiurkiem,
otworzyłksiążkęzatytułowaną„AdresyPrzyjaciół”izaczął
jązwolnaprzeglądać.Danychbyłytysiące,ajednakprzy
tymogromiepanBulfordmiałbeznadziejnepoczucie,
żewszystko,codotejporyzrobił,niemiałoznaczenia.
Przeglądałtaktęksiążkędowieczora,apotemzadzwonił
docórki.
–Katy,Słońce…–zaczął,alezabrakłomusłów.
–Tato?–Odezwałsięgłoswsłuchawce.–Cosię
dzieje?
PanBulfordwestchnął.
–Ach,znówniestaćmnienaopłacenierachunków,
chyba…–westchnąłponownie,bonastępnesłowa
ztrudemprzeszłymuprzezgardło–chybaniestetybędę