Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ponieważdoumierającegotrzebasięspieszyć,anie
czekaćnapoprawępogody.
Możezatrzymałygojeszczejakieśinnesprawydodał
Mateuszpocieszająco.Albozostanienanocutychludzi
iwrócinadranem.
Ojciec?Matkaporuszyłasięwfotelu.Nigdy!
Zawszewracadodomu.Dobrzegoznacie,nielubispaću
obcych.
Miałarację,obajsynowiesięzniązgodzili.Ojciec
zawszewracałdodomu,niezważającnaporę.
Tymczasemminęłajużpółnoc,ajegonadalniebyło.
Deszczzacinałoszyby,agdzieśtamztyłudomujakaś
gałąźwaliłaodach.
Mówiłam,żeztymdrzewemtrzebacośzrobić.Wali
takupiornie,żeczłowiekowiczasemsercesię
zatrzymujenachwilęzestrachu.Matkaodruchowo
przycisnęładłońdopiersi.
Rzeczywiście,gałąźrazzarazemstukałaodach,ale
Mateuszowitonieprzeszkadzało.Wręczprzeciwnie,
nauczyłsięzasypiaćwrytmjejstukotuizupełniemunie
wadziła.
Tak,tobrzmizłowieszczomruknąłJames,aMateusz
spojrzałukradkiemnabrata.Niespodobałymusię
tesłowaimimowolnieonteżpoczułukłuciestrachu.
Jameswyszedłzpokojuizacząłzakładaćpłaszcz.
Mateuszruszyłzanim.
Pójdęztobą.
Jamesspojrzałnabrataiskinąłgłową.
Choćnatwarzywidaćbyłorodzinnepodobieństwo,
posturąróżnilisiębardzo.Jamesbyłwysokiiszczupły,
poojcu,zaśMateuszniskiidelikatny,pomatce.
Mateuszubrałsiępospiesznie.Zapaliliświece,włożyli
dolatarniiotworzylidrzwi.
Tylkoniechodźciedaleko!zawołałamatka.
Dodomuwpadłgwałtownypodmuchwiatru,którydziś
dąłbardziejniżzwykle.Szybkozamknęliwięczasobą
drzwiiruszyliwkierunku,zktóregodawnotemumiał
nadjechaćichojciec.Piespobiegłzanimi,alekazali
muwracać,więcposłusznieschowałsiędobudy,boidla