Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁPIERWSZY
Godzina15
Czekałemnaniąprzedsklepemzserami;stałemwsilnym,popołudniowymsłońcu,
czując,jaknaczolezbieramisiępot,zimneiciężkienibyrtęćkropelki.Tu,podmurami
domów,gdzierozgrzanepłytychodnikairozżarzonetynkisprawiały,powietrzebyło
rzadkie(brakpowiewuspotykanegoniekiedynaszerokichulicach),trudnobyłooddychaći
jakzawszewtakichwypadkachstarałemsięwciągaćpowietrzerytmicznieaspokojnie,ijak
zawszemisiętonieudawało;myślącooddychaniuchwytałempowietrzeotwartymiustami;
wielkiehausty,małe,potemzadyszka;wreszciekroplapotupotoczyłamisięponosiei
wycierająctwarzzapomniałemoudrękachwciąganiarozrzedzonegopowietrzaosmaku
spalinikurzu.
Zesklepuwychodziłyprzeważniekobiety(zauważyłemteżdwóchmężczyzno
twarzachstandardowychurzędników;takietwarzewymyślająschematycznikarykaturzyści)
niosąchigieniczniewyglądającepaczki(biały,twardoszeleszczącyprzyzginaniupapier),
przechodziłyobokmnie,kierującsiędoniedalekiegoprzystankutramwajowego.Ajastałem
wsłońcuzpoczerwieniałątwarzą,zkroplamipotunaczoleinosie,potu,którywydawałmi
sięzimnyiciężki,gdytekobietyzachwilęznajdąsięwcienistychipustychotejporze(w
biurachifabrykachpracakończysięzagodzinę)tramwajach;przeszłydwieblondynki,jedna
znichśmiałasię,zauważyłem,żemapopsutezębyiszeroką,niemodnąobrączkęnapalcu.
Spojrzałemnazegarek;trzyminutypotrzeciej.Namejdłoniwezbrałybłękitneżyły,
porywjasnymświetlesłońca,stwarzającymniebieskawyodcień,zdawałysiębyć
rozszerzone,przezcoskóraupodobniłasiędodrobniutkiegosita.Przejechałazhałasem
samochodowacysternaznapisem:cementluzem.Podniosłemdłońdowarg,byzetrzeć
zbierającysiępodnosempot,wywoływałswędzenie.Cysternazniknęłazazakrętemiwtedy
zobaczyłemznowutegoczłowieka,stałwtejsamejpozie(twarzprzytkniętadoszyby
księgarni)coprzedtem,nimgonakilkasekundzasłoniłpopielatolakierowanywózz
napisem:cementluzem.Ubranywszarygarnitur(wtakiupał!)wodziłtwarzątużprzysamej
szybie,jakbybyłkrótkowidzem,tenruchkojarzyłmisięzobwąchiwaniemczegośprzezpsa
(taksamozgiętygrzbiet)ztym,żebyłbardziejmetodycznyirzekłbym:uparty.
Stojącwtymrozrzedzonympowietrzu,patrzącnaczłowiekawszarymgarniturzeiz
powoduzbytwielkiejodległościniezbytdokładnieodróżniającrysy,widziałemgoinie
widziałem,stawałsiękimśinnym,demonizowałsięwemnie,byłsymbolem,awłaściwie
syntezątychwszystkichmężczyznwszarychgarniturachitwarzach,którychsięnie
zapamiętuje(wynikpomieszaniaizrównaniasocjalnego;średniowieczebyłoodtegowolne,
takmisięprzynajmniejwydaje,feeriabarwcóżzabanałynasuwająsięprzywspominaniu
odległychepoktabufiastośćrękawówiobcisłośćkolorowapludrów,indywidualność
zapamiętywanaherbami,tymiznakamimnemotechnicznymiosobowości)iteraztetwarze
stałysięjednątwarzą,itesylwetkiwszarych,flanelowychgarniturachstałysięjedną
sylwetką,przesuwającąsięprzedczystątafląchroniącąprzedkurzemiplwocinami(książkio
podobnych,kolorowychibłyszczącychokładkach,któretookładkispełniająsamą
bronującączynnośćwstosunkudoksiążek,coszareubraniadoludzi),iniepatrzyłemjużna
człowiekaprzesuwającegoswojątwarztużprzyszybieksięgarni,ajednakgowidziałem
patrzącnainneprzedmioty,szareubraniaipustyowaltwarzy,bezoczu,nosa,ust.
Porazn-tyotarłemtwarzzpotu;poceniewydałomisięterazczymśnaturalnym,upał,
przezktórypowietrzebyłorozrzedzone,sprawił,spotęgowanapracagruczołówpotowych
niekojarzyłasięzbiologią,zmięsem,zzaczerwienionąskórą,żeniestarałemsobie
uplastycznićwidzianychkiedyśhalrzeźnimiejskiej(cozawszeczyniłemwiedząc,żesię
zanadtopocę),poprostukroplespływającemipotwarzyprzestałybyćzimneiciężkie(coza
przemianawprzeciąguminuty!),astałysięczymśwrodzajutęczowejpoświaty(światło
2