Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Co…cosięstało–głosbrzmiałchropowato.
OczySallyzaszkliłypowstrzymywanymiłzami.
–Mollychora…Bojęsię,czytoprzypadkiemniecośpoważniejszego…
–Molly?!–Jednymsusembyłwpokoju.
Przyćmionenarzuceniembarwnejchustkinaabażurświatło.
Białolakierowanełóżeczkowobramowaniupodniesionychsiatek,pałającapurpurą
twarzyczka.Pozlepianepotemzłotekędziorki,rozrzuconenieporządnienapoduszce.
Przerywanyrytmchrapliwegooddechu,wypływającyspomiędzyzeschniętychwarg.
Ciężkouniosłysięokolonedługimirzęsamipowieki.
PozbawionewyrazuspojrzeniemętnychźrenicprzesunęłotępopotwarzyBrowna.
Niepoznawała!Sercezaciskałyczyjeśwrażepalce.Zaciskałyażdotortury.Powieki
opadłyzpowrotem.Wciszęwsiąknąłcichyżałosnyjęk:
–Boli…
Gdysięjednaknachylił,zatapiajączrozpaczonespojrzeniewtwarzyczkęcórki,już
znowuzapadławniespokojny,rozgorączkowanysen.
Minęładłuższachwila.Znowuledwodosłyszalnydźwiękjęku.
–Maleństwomoje–palcezacisnęłysięnametalowymdruciełóżka.Nanocnym
stolikuwyjętyzpochewkitermometriszklankanapełnionadopołowybrunatnympłynem.
Odwarjakichśziółek,którymiSallyzawszepróbowałazwalczaćpoczątkikażdej
niedyspozycji.Zwykłeakcesoriachoroby.Akcesoria,przedktórymibarczystysierżant
Brown,chlubaangielskiegosportu,odczuwałnieposkromionylęk,jeżelidotyczyłymaleńkiej
Molly.
–Takjużodczterechgodzin–głosSallynabrzmiewałpowstrzymywanymłkaniem.–
Wieczoremtrochękaprysiła…skarżyłasięnagłówkę…Zasnęłajednakodrazu.Myślałam,
żeprzejdzie.Alejużokołodziewiątejzaniepokoiłmniejejoddechiodtejchwili…coraz
gorzej.
Spojrzałnażonę.
–Cojejjest?
Potarławierzchemdłoniłzy.
–Niewiem…
–Jakto?Niewzywałaślekarza?
Ramionakobietyopadłypełnymrezygnacjiruchem.
–DoktorWalleywyjechał.Wrócidopierojutrowieczorem.
–Ainni?
–Inniniechcąprzyjść.Noc.
Przyklęknąłprzyłóżeczku.Dotknąłdelikatniedłoniączoładziecka.Pałałojak
rozpalonypiec.
–Dużąmagorączkę?
–Bardzodużą.Prawieczterdzieścistopni.
Wmiłympokoikuzapadłociężkiemilczenie,przerywanecorazbardziejchrapliwym
oddechemdziecka.
–Ajeżeli,niedajBoże,trup?
Nieodpowiedziała,ukrywająctwarzwdłoniach.Cóżmiałaodpowiedzieć?
Przygniatałojąpoczuciezupełnejbezradności.Dotylulekarzyjużkołatała.
Wreszcieniewytrzymał.Zerwałsięgwałtowniezklęczek.
–Doranamożebyćzapóźno.Takczyinaczejsprowadzęjakiegośdoktora.Choćbym
miałgociągnąćzakołnierz!–cichozamknąłzasobądrzwi.
IV
5