Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Mrugnięciepierwsze
Obfitakartadań
Sylviaczeszedrugąkobietę,obcinajejpaznokcie,myjenogi,
wprzerwachmiędzytymiczynnościamipodbiegadokuchni,gdziecoś
gotuje.
Virginia
DZIEŃ.Takipiękny…wymuskanydzień.Paradujejakindorprzed
stadkiemindyczek.
Sylvia
Upiekęplacekrabarbarowyzkruszonką.Sąsiadkamnienauczyła,
jeszczekiedymieszkałamnawsi.Zawszelkącenęchciałamiwcisnąć
tenprzepis.„Przecieżtonictrudnego,nawettakamłoda,
niedoświadczonagospodynijakpaniporadzisobiebezproblemu,
nojuż,serdeńko,niechpanibierzeołówekipisze:półkilomąki,tak,
tak,półkilonamstarczy,czteryjajka,szczyptasoli…”Albonie.Nie,
nie,nie.Wezmęrodzinnąrecepturę.Indykzrozmarynem,
wchrupiącejskórce.Zjakimapetytemtatuśwbijałswojezdrowezęby
wsoczysteindyczemięso…Tłuszczmu…kapał…nie,nie,niekapał,
tylko…powoli,powolutku…wyciekał!Tak,wyciekałzkącikówust,
spływałpobrodzieiponiespokojnieruchliwejgrdyce,dowycięcia
wkoszuli.Śliskistrumykodpływałwnieznane:ślimakzostawiałlepki
śladwgęstwiniewłosównatorsie.
Virginia
Takieroziskrzone,roziskrzone…Nie…tojednakniezbytprecyzyjny
wyraz…Perłowe,owłaśnieperłoweświatło.Terazlepiej.Narzucić
nasiebiecienkipłaszcziruszyćbiegiemwzdłużgłównycharterii
miasta.Zmiękczonychświatłem.Apotemskręcićwpierwsząlepszą
ulicęibłąkaćsięwśródwąskichzaułków.Słuchaćszumuwkanałach.