Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział2
Otym,żerozmiarmaznaczenie,
wsypialnitojużtowogóle!
Pedrozerknąłnazegarporazkolejnyiprzekonałsię,
żemusispędzićwsklepiejeszczedwadzieściatrzy
minuty.
Wszechobecneupałymiałyteżswojeplusy.
Krakowianomniechciałosięwychodzićnarozgrzane
słońcemulice.Niemyśleliokupnieiwymianieokien,już
raczejozasłonięciutychposiadanychdobrymiroletami
lubpostawieniunaparapeciewiatraka!Oddwóchgodzin
dosklepuniezajrzałanijedenklientiznudzonyPedro
pomyślał,żeprawdopodobnieżadenjużsięniepojawi.
Równiedobrzemógłbynieczekaćdoszesnastej,jużteraz
wyłączyćkomputerizamknąćinteres.
Ledwietopomyślał,gdycichobrzdęknąłdzwonek
zawieszonynaddrzwiami,adosklepuwpadłgorący
podmuchpowietrzazulicy.
ZirytowanyPedropodniósłgłowęznadklawiatury,
chcącprosićniezdecydowanegoklienta,byzłaskiswojej
zamknąłdrzwi.Jużmniejszaoto,czypotej,czy