Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Wszyst​komo​żnapo​wie​dzieć.
Jutroznowuzadzwoniędokliniki,możezwolniłosię
miejscenaoddzialepsychiatrycznym.Niedamradytak
dłużej,przecieżniebędęwłasnejtorebkiwewłasnym
domupokątachcho​wać.
Lekarzmówił,żepotrzebaczasu,zanimteleki
zacznądziałać.Miaławtymczasiechodzićteż
nate​ra​pię.Ico?
Mówi,żecho​dzi.
Wszyst​komo​żnapo​wie​dzieć.
Mamspraw​dzać?
Jesttojakaśmyśl.Nakluczjejniezamkniemy,ale
przy​naj​mniejmo​żnado​pil​no​wać,żebysięle​czy​ła.
Jakbysamaniepotrafiłasiępilnowaćprychnęła
Joanna.Maponadsiedemdziesiątlat,dorosłajest.
Zamałojużstra​ci​łaprzeztenha​zard?
Prze​cieżniemy​ślira​cjo​nal​nie.
Jo​an​nawes​tchnęła.
Maszra​cjęprzy​zna​ła.
Spojrzałazczułościąnamęża.Przynajmniejonpotrafił
zachowaćspokój.Ona,odkądmatkasięwprowadziła,
ledwiepanowałanadnerwami.Trudnojejbyło
zaakceptowaćchorobęrodzicielki,toprzeklęte
uzależnienie,przezktórematkastałasięnietylko
życiowąbankrutką,lecztakżedłużniczkąwielu
lombardów.Joannaniemogłaprzeżyćfaktu,żejej
rodzinnydomniewielkie,leczprzytulnemieszkanie
zostałtakbezmyślniezastawionyiniewiadomo,czy
wnaj​bli​ższymcza​sieudasięjespła​cić.
Jacekzupełniesięniedenerwował.Boczymtusię
denerwować,jeślizachwilęzaczniesięnoweżycie
iwszelkieteniepotrzebneuciążliwościitroskibędą