Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
piaszczystądrogą.Jegopłowewłosyrozwiałwiatr,zdawałsię
stanowićjednośćzkoniem.
Przeszliwkłus,skręcającwstronęzielonejścianylasu.Bajka
biegłamiękkopomchu,Witoldspoglądałwgóręnakoronydrzew.
Pochwiliściągnąłuzdęizatrzymałklacz.Zeskoczyłzsiodła,poklepał
Bajkęposzyiicichorzekł:
Nieodchodźdaleko,masztutrawęijagody.Nieprzywiązuję
ciędodrzewa,alenigdzieniełaźsama,tak?Żadnychmipsikusównie
rób,maleńka.
Klacz,jakbyzrozumiałaswegopana,zastrzygłauszamiizaczęła
spokojnieskubaćsoczystątrawę.
Witoldpodszedłdodorodnejsosny,spojrzałwgóręipowolizaczął
sięwspinać.Bywdrapaćsięnaszczytpotrzebowałniewieleponadtrzy
minuty.Nazwieńczeniudrzewa,górującegonadresztązagajnika,
osadzonebyłostaregniazdobocianie,opuszczoneprzezptaki
pozeszłorocznejburzy,kiedyporywistywiatrzrzuciłjewposzycie
lasu.PodjesieńWitold,nieszczędzącsił,naprawiłpołamanegniazdo,
wiążącgałęziełoziną,potemwciągnąłjezpowrotemnadrzewo
iumocowałmiedzianymdrutem.Mimożebyłozreperowaneistabilne,
bocianyjetegorokuomijały.Witoldniejednokrotnieprzypatrywałsię
zukrycia,jakkrążyłynaddrzewami,niewróciłyjednakdoswego
staregogniazdanaskrajulasu.
Pilecki,wspiąwszysięnaczubeksosny,wszedłdoogromnej
obręczygniazda,wyciągnąłsięwnim,umościłwygodnie,podłożył
podgłowęręceispojrzałwletnieniebozabarwioneodwschodu
pomarańczowymświtem.Sosnakołysałagolekko,ptakiśpiewały,
Bajkawdoleparskała,jakbydającznaćswemupanu,żeczekakarnie,
tenzejdziezdrzewa.
Witolduwielbiałleżećwbocianimgnieździeoświciekołysany