Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
zakryłemoczyrękomaipłakałemrzewnie.Wmałejprzegrodzie,obok
większejkomorywskazałmiwkącikulegowiskozkukurydzianych
liści,tammiałemsypiać.
–Głodnypewnieniejesteś–mówił–anispragniony,bośmypili
wybornąwodęzcytryną.
Igłaskałmniepotwarzyztymsamymszkaradnymuśmiechem,
którymniezawszeprzerażał.Potempytał,ilebyłopieniędzy
wsakiewce,czyMariucciaznichzapłaciłavetturinaicopowiedział
lokaj,przyniósłszytepieniądze.Alejaniemogłemmunażadne
pytanieodpowiedziećipytałemzpłaczem,czytutajnazawszebędę
musiałpozostaćiczyjutroniebędęmógłpowrócićdodomu.
–Wrócisz,wrócisz–odpowiedział–aleterazidźspać,anie
zapominajopacierzu,bokiedyczłowiekśpi,todiabełnaniegoczyha,
przeżegnajsię!Tojestżelaznazapora,którejżadenlewryczącynie
przełamie.Módlsię,módl,ażebyMadonnaniegodziwąMariuccię
ukarałatruciznąichorobązato,żecięniewinnegoskrzywdziła.Tobie
imniemajątekwydarła.Połóżsię,atamtookienkougóryniech
zostanieotwarte,albowiemświeżepowietrzejestnieomaltakdobrejak
wieczerza.Niebójsiętylkonietoperzy,onedociebienieprzyjdą,
tylkoprzelatująkołookienkatebiednestworzenia.ŚpijzBogiem,mój
tyJezusku!–Potychsłowachdrzwizamknął.
Długosięjeszczeczołgałpoizbie,czymśzajęty–potem
usłyszałemwięcejgłosówispostrzegłemprzezszczelinęświatło.
Wstałemcichuteńko,abysucheliścieniechrzęściły,boobawiałemsię,
abytegonieusłyszałiznowudomnienieprzyszedł.Przezową
szczelinęzobaczyłem,żeulampydwaknotysiępaliły.Nastoleleżał
chlebirzepa,abutelkawinakrążyłazrękidoręki.Bylitamżebracy,
wszyscykalecy,poznawałemichdobrze,chociażterazcałkieminny
byłwyrazichtwarzyniżten,jakinaulicachzwyklewidywałem.
Schorzały,zawszeumierającyLorenzosiedziałtuwesołyibez
ustankukrzykliwierozprawiał–wdzieńzaświdywałemgozazwyczaj