radzićsobiesama.
Kiedywyszłazeszkoły,nazewnątrzkrólowała
cudowniesłonecznapogoda,jakbywopozycjidojej
nastroju.Panowałoprzyjemneciepłoiwiałwietrzyk,dość
silny,bynieśćzesobązapachlasu,póliłąkoraz...
Poszumgłosuzparkinguzarogiem.
–Naprawdęchcesz,żebymtozrobił?–Wystraszony
chłopakmówiłpiskliwie.–Aleprzecież...Samnapisnie
starczy?
–Chceszsięwycofać?–Drugigłosbyłlodowaty,
bezkompromisowy.
–Wcalenie.Aletrochęsięboję.
–Wieszgdziemamtwójstrach?Wdupie.Wyluzuj,
zakładtozakład,Wróblu.Jaswojezrobiłem,teraztwoja
kolej.
–Aletymiałeśłatwiejszezadanie.
–Jeślichceszbyćhonorowy,musisztozrobić.Zróbto,
cykorze,nojuż.Miejtozgłowy.
Klarawyjrzałazzawinkla.Jakieśsiedemmetrówdalej
MaciekWróblewskiprzykucnąłprzykolejejsamochodu,
szykującsiędoprzebiciaopony.Obok,kołyszącsię
napiętach,stałStaszekBaranekipatrzyłnaniego
znieskrywanymrozbawieniem.
–Cowyrobicie?!–huknęła.
Ujrzawszyją,chłopcyzamarli,apotemrzucilisię
doucieczki.
–Maciek!...Staszek!...Wracajcie!
Macieknawetsięnieobejrzał.Skręciłwstronęszkolnej
bramy,wołając:
–Janicniezrobiłem!–Izniknął.
–Staszek!–krzyknęłatonemnieznoszącym