Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁPIERWSZY
MimożeDesmondPiercenigdywcudaniewierzył,
togdywewtorekowpółdoósmejwieczoremzobaczył
wszpitaluswegosyna,poczuł,żestałsięcud.
Nawidokprzyniesionegoprzezpielęgniarkę
kwilącegonoworodkazaparłomudechipoczuł
dławiącewgardlełzywzruszenia,radościiuniesienia.
Mamsyna,pomyślałupojony.Czyliwyglądanato,
żeszczęścienaprawdęmożnasobiekupić…
Ponieważdzieckopłakałowniebogłosy,ajegobuzię
wykrzywiałgrymasbólu,jakgdybypielęgniarkakłuła
goszpilką,Desanatychmiastogarnęłoteżprzerażenie
zmieszanezrozpaczą.Czegośtakdojmującegonie
doświadczyłjeszczenigdyimiałochotęwyrwaćsynka
zrąktejkobiety.
Czytakiwszechogarniającyzachwytpołączony
zestraszliwymlękiemodczuwająwszyscyrodzice?Czy
teżmożeon,jakosamotnyojciec,któregosynbędzie
pozbawionymatki,przeżywaspotkaniezdzieckiem
silniejniżinni?
Jaksiępanczuje,paniePierce?pielęgniarka
spytałazsympatią.
Plujęsobiewbrodę,żeprzekazałemnarzecz
waszegoszpitalazbythojnądonacjęzbył
wodpowiedziżarcikiem,bywtejsamejsekundzie
ugryźćsięwjęzyk,łapiącsięnatym,żeleżącywjego
naturzesarkazmdziśjestabsolutnieniestosowny.
Dlaczegomojedzieckopłacze?spytał.
Topytaniebyłobardziejnamiejscu.Zresztątakie