Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
wjakimśokniemignęłoświatło,niczymlatarniamorska
ponaglającadopośpiechu.
WreszciewoddalizamajaczyłyświatłaWestport.Byli
jużblisko.Wreszciemógłswobodniejodetchnąć.
Prawiejesteśmy.SpojrzałnaGeorgię.
Odpowiedziałauśmiechem,którygoporuszył.
GdyrozległsięostrykrzykLaury,otrzeźwiał.Jeszcze
niebezpieczni.Nacisnąłmocniejgaz.
Godzinyciągnęłysięjakwieczność,akiedywreszcie
opuściliszpital,czulisięjakpowyczerpującejwalce.
BożecichopowiedziałSean,gdywyszli
nazewnątrz.Byłopopołudnie,siąpiłdeszcz,wiał
lodowatywiatr,chmurywisiałyniemalnadgłowami.
Popatrzyłnaołowianeniebo.Jakdobrzeznaleźćsię
pozaszpitalem,zdalaodobcychdźwiękówizapachów,
cieszącsięmyślą,żedzieckoprzyszłonaświatcałe
izdrowe.Tobyłanajdłuższadobawmoimżyciu
rzekłzpełnymprzekonaniem.
Dlamnieteż.Georgiaszczelniejotuliłasię
granatowympłaszczem.Alebyłowarto.
Och,nopewnie.Małajestprześliczna.
Prawda?Uśmiechnęłasięszeroko.Fiona.Dobre
imię.Piękne,ajednocześniemocne.
Owszem,asądzącpojejmince,jużowinęłasobie
tatusiawokółpalca.Potrząsnąłgłową,przypominając
sobiewyraztwarzyRonana,gdyporazpierwszywziął
córeczkęnaręce.Prawiemożnamupozazdrościć…
Jestemwykończona,aleistrasznie
podekscytowana.
Jateż.Odsunąłodsiebiewcześniejszemyśli.