Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
RozdziałII
Murraydzieńdobry!krzyknąłBorowiecki.
Murrayokręconywdługi,niebieskifartuch,wysunąłsięspoza
rzędówruchomychkotłów,wktórychsięgotowałyirobiłyfarby.
Wmdłymświetleelektrycznym,przesyconymkolorowymiparami,
jegodługa,kościstatwarzstaranniewygolonaiświecącablado-
niebieskimi,jakbywypełzłymioczami,robiławrażeniekarykatury
zPuncha.
A,Borowiecki!Chciałemwidziećpana,byłemuwaswieczorem,
zastałemMoryca,ależejagoniecierpię,nieczekałem.
Dobrychłopak.
Comidojegodobroci!Niecierpięjegorasy.
Drukująjużpięćdziesiątysiódmynumer?
Drukują.Wydałemfarbę.
Trzymasię?
Pierwszemetryniecolakowała.Przysłalizcentralizamówienie
napięćsetsztuktejpańskiejlamy.
Aha,dwudziestyczwartynumer,seledynowa.
IzfiliiBechtelefonowałotosamo.Czybędziemyrobić?
Dzisiajjużnie.Mamybojkipilne,mamyjeszczepilniejsze
dodrukowaniateletniekorty.
Telefonowaliobarchannumersiódmy.
Wapreturze.Muszętamzaraziść.
Chciałempanucośpowiedzieć…
Słucham,słucham!szepnąłgrzecznie,alezpewnąniechęcią.
Murrayująłgopodrękęiodprowadziłwkątzawielkiebeczki,
zktórychcochwilaczerpanofarby.
Kuchnia,botaknazywanosalę,tonęławzmroku.Podokapami
wiszącyminisko,nibypodstalowymiparasolamikręciłysięwolno,
automatycznie,szerokiemiedzianemieszadła,przegarniającefarby
wwielkichkotłach,błyszczącychmiedziąpolerowaną.
Budynekcałydrżałodruchumaszyn.
Długietransmisje,nibywężeblado-żółte,nieskończonejdługości,