Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
W
żesiedzinaganku,grzejącsięwsłońcu,iżeznów
illocknąłsięnagle.Odrazuzdałsobiesprawę,
zasnął.Zauważył,żeostatniosypiabardzowiele.
Evanlyntwierdziła,żenicwtymdziwnego,boprzecież
musiodzyskaćsiły.Zapewnemiałarację.
Zresztą,niewielebyłodorobotywchacie,która,odkąd
ucieklizeskandyjskiejniewoli,służyłaimjako
tymczasoweschronienie.Zmyłiwytarłnaczynia
pośniadaniu,późniejposłałłóżkaiznudówstarannie
poustawiałniezbytlicznemeble.Wszystkotozajęło
muledwiepółgodziny,więczająłsiękucykiem
zamieszkującymprzybudówkę.Wyczesałmusierśćtak,
żelśniła.Konikspoglądałnaniegoinasiebie
zlekkimzdziwieniem.Pewniedotądniktniepoświęcił
tyletroskiiczasujegowyglądowi.
PotemWilljużtylkosnułsiębezcelupochacie
ipomałejpolance,przyglądającsięmiejscom,wktórych
zeszłorocznatrawazaczęławyglądaćspodśniegu.Naszła
gochęć,żebysporządzićjeszczekilkawnyków,alezaraz
potemodrzuciłmyśl.Itakmieliwięcejpułapek,niż
potrzebowali.Przygnębiony,wpoczuciuwłasnej
bezużyteczności,zasiadłnaganku,byczekać,wróci
Evanlyn.Chybaciepłepromieniesłońcasprawiły,
żeponowniezapadłwdrzemkę.
Gdysięnadobreprzebudził,niebyłojużtakciepło.
Zdałsobiesprawę,żesłońceprzemierzyłosporyodcinek
nanieboskłonieidomekznajdowałsięobecniewcieniu
rzucanymprzezsosny.Zpewnościąminęłopołudnie.