Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
toniepodobało.
Niewiedziałam,któraopcjajestgorsza.Siedzenieprzystole
isłuchaniegadaniadorosłych,czymożezadawaniesięztymi
nadętymidzieciakami.Wybrałamtodrugie,bozbierałomisię
nawymioty,gdymatkaporaztrzecitegowieczorachwaliłasięswoimi
nowymiwłoskimimeblami.
Mojemałestopyobutewniewygodneczarnelakierkistukałycicho
pomarmurowejposadzce,zimnejiodpychającej.Tęskniłamzastarą
drewnianąpodłogąnaszegodawnegomieszkania.Choćjejdeski
głośnoskrzypiały,budziławemniesamedobrewspomnienia.Pierwsze
piętrowkamienicynapoznańskichJeżycach.Okolicauchodziła
zanieciekawą,alemnietonieprzeszkadzało.Wprzeciwieństwie
dorodziców.Jaktylkoojcieczacząłsporozarabiać,wybudowalidom
nabogatychprzedmieściachiwyrwalimniezmojejbezpiecznej
rutyny,apotemwsadziliwtenpachnącyDioremikalmarami
nowobogackiświatek.
Wkońcuichzauważyłam.Trojedzieci,mniejwięcejwmoim
wieku,bawiłosięnatarasie,któryoświetlałociepłelipcowesłońce.
Dwóchchłopcówskakałopobetonowejbalustradzie,adziewczynka
zczarnymijaksmoławłosamicośdonichkrzyczała.Kojarzyłamich
wszystkich,botoniepierwszeprzyjęcie,naktóreichrodzicezostali
zaproszeni.Kiedychłopcymniezauważyli,zatrzymalisięilekko
przekrzywiligłowy.Przyglądalimisiętak,jakbymbyłajakimś
egzotycznymzwierzątkiem,którezłapałosięwichsidła.Miałam
ochotęzawrócić,alewiedziałam,żewtedyuznalibymniezamięczaka.
Ktośtuchybapowinienzacząćnosićstanik.Cyckiciurosły.
Jedenznichsięzaśmiałiporozumiewawczoszturchnąłbratawbok.
Poczułam,żepłonęzewstydu.Miałamochotęsięzakryć,ajednak
tegoniezrobiłam.Niemogłampokazaćim,żejestemsłaba.
Jezu,alezwasdzieciaki.Ichsiostraprychnęłairzuciła
mipogardliwespojrzenie.