Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Prolog
Dziewczynabyłaruda,nieduża,miałabardzobiałe,wystającezębyiwesołeoczy,
podcienionenaniebiesko.Czapazlisiegofutrachwiałasięnajejgłowie,kiedystawiała
niepewnekrokipośliskiejjezdni,pokrytejlodem.
–Sławek,trzymaj,bolecę!–wołałacochwila,czepiającsiępłaszczaswego
towarzysza.Obojebylitrochępijani,nienatylejednak,abystracićpoczucierzeczywistościi
równowagę.Wysiedlinaroguztaksówki,bonadalsząjazdęzabrakłoimpieniędzy.
Podpierającsięwzajemnieiwybuchającśmiechem,dobrnęlijakośdobramydomu,
oznaczonejnumeremsześć.Mężczyznazadarłgłowędogóry,popatrzałnaciemneokna
drugiegopiętra.
–Śpi–mruknął.–Takwcześnieijużśpi?
–Albowyszedł.Aprzecieżmiałnanasczekać–powiedziałazrozżaleniem.
–Możezarazwróci.Wieszco?–ożywiłsięnagle.Sięgnąłdokieszeniiśmiejącsię
wyciągnąłdwakluczenametalowymkółeczku.–Zrobimymukawał.
–Skądmaszjegoklucze?–zdziwiłasię.Izarazsobieprzypomniała.–Tojeszczeod
Sylwestra,prawda?
–Aha.Onmazawszedwiepary,nawszelkiwypadek.Albodlaprzyjaciół.Chodź,
schowamysięwmieszkaniuinastraszymygo.Pomyśli,żezłodzieje.Chodź!–pociągnąłją
dobramy.
Chichocząc,popychającsięiszepcząc,boanużjednakjestwdomu,dotarliwreszciena
drugiepiętro.Mężczyznazadzwoniłkilkakrotnie,alewmieszkaniupanowałaniczymnie
zmąconacisza.Toichupewniło,żewyszedł.Zgrzytnąłkluczwzamku.Niezachowującjuż
ciszy,rozdokazywani,zrzuciliwprzedpokojupłaszcze.Dziewczynazdjęładługiepokolana,
futrzanebotki,cisnęłajezrozmachemwkątiwpończochachpobiegładokuchni.Chciałojej
siępić;gospodarztegolokaluzwykletrzymałpiwowkredensiepodoknem.
–Sławek!–zawołała.–Chodź,napijemysiępiwa.
Znagłauderzyłającisza,panującawmieszkaniu.
Zdziwiona,wyszłazkuchni,trzymającdwiebutelkiRadebergera.Wpokojupaliłosię
światło.
–Jesteśtu?–spytała,przystającwprogu.–Corobisz?
Podeszłabliżej.Mężczyznastałnieruchomyoboktapczanu,naktórymktośleżał.
–Odejdźstąd!–mruknął,alebyłojużzapóźno.Dziewczynazrobiłajeszczeparę
krokówikrzyknęła,wypuszczającbutelkinapodłogę.
–Coon…śpi?–szepnęła,chociażleżącynatapczanienierobiłwrażeniaśpiącego.
Twarzmiałwykrzywioną,ściągniętąjakimśgrymasem,oczyotwarte,zrozszerzonymi
źrenicami.–O,Boże!Jakonstraszniewygląda…Comusięstało?
Mężczyzna,którybyłjużterazzupełnietrzeźwy,pochyliłsięostrożnienadciałem,
poruszyłnozdrzami.Poczułdziwny,charakterystycznyzapach.Nieznałgo,jakiśinstynkt
ostrzegałgojednakprzedtymzapachem.Byłotocoś,jakgdybymigdały,olejekmigdałowy
czycośpodobnego.
Wyprostowałsię.Poszukałoczamiiznalazł.Kieliszekzresztkągęstegopłynu
przywartądodnależałnadywanie,tużpodzwisającąwdół,martwąręką.Mężczyzna
delikatniedotknąłtejrękiizarazcofnąłdłoń.Zdawałomusię,żedotknąłzimnegożelaza.
–Nieżyje.Jużoddawna.Zimny.
–Coteraz?–spytałaprzerażona.–Cozrobimy?Mieliśmyjegoklucze…Jezus,Maria,
jeszczenasposądzą!Onsięchybasamzabił?Otrułsięczyjak?
–Niewiem.
Przetarłspoconeczoło,rozejrzałsiębezradniedokoła.Niebyłowidaćżadnychśladów
walki,wszystkiemeblestałynamiejscu,naoknachwisiałyzaciągnięteporządniefiranki.
3