Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Prolog
Katowice,czasywspółczesne,połowastycznia
Panowałmrok.Tejnocynawetksiężycpostanowiłnie
wyściubiaćnosazeswegowygodnego,niebiańskiego
legowiska.Czterypostacieszłybłotnistąścieżką,wijącą
sięmiędzypniamidrzew,oświetlającdrogęmocnymi
latarkami.Ciemnościanigrzęznącewpodłożupodeszwy
butówniezrażałymaszerujących.Naichtwarzach
malowałasiędeterminacja,choćwgłowachszalałtajfun
sprzecznychuczuć:chcielijednocześniedotrzećdocelu
iznaleźćsięodniegojaknajdalej.
Zimabyławyjątkowołagodna.Zamiastśnieguwciąż
padałdeszczinaziemiutworzyłosięlepkie,gęstebłoto,
paskudniemlaszcząceprzykażdymkroku.Cztery
sylwetkiuparcieprzedzierałysięprzezlas,machinalnie
odsuwającnabokzagradzająceimdrogęgałęzie.Wiał
przenikliwy,nieprzyjemnywiatr,poruszającgołymi
koronamidrzewiszumiącmiędzypniami.
–Dalekojeszcze?–spytałajednazpostaci.
–Nie–mruknąłkroczącynaczele.
Corazbardziejzagłębialisięwlas.Pnierosłytutak
gęsto,żewidocznośćbyłaograniczonadokilkumetrów.
Miejscesprawiałowrażenieistniejącegopozaczasem
iprzestrzenią.Tylkowiatr,krokiiciężkieoddechy
idących.Nawetnacmentarzuwidaćjakieśśladyżycia,
choćbywpostacipełgającychpłomienizniczy.Tutaj,
zimne,białeświatłalatarekprzywodziłynamyśl
jarzeniówkiwopuszczonymprosektorium.
Wkońcudotarlidoniewielkiejpolany.
Naprzeciwległymjejkońcurosłodorodnedrzewo.Leżące
tuiówdzieprzegniłeżołędziepozwalałyłatwoodgadnąć
gatunek.Zbliżylisiędogrubegopnia.
–Totutaj–odparłlider.
–Jesteśpewien?
–Tak.
–Notodoroboty.
Maszerującywcześniejnaczelezdjąłzramienia
marynarskiworek,wyjąłzniegoczteryłopatyiwręczył