Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Czemunie,bardzochętnie–zgodziłemsię.
Pożegnawszysię,wróciłemdoswojegopokoju.Było
jużpoczwartejnadranem.Łóżkowyglądałotak
niewiarygodniekusząco,żerzuciłemsięnanie,
ulegajączmęczeniu.Niezadałemsobienawettrudu,
żebysięprzebraćczyzdjąćbuty.Wykonałemrobotę,
spłaciłemdługizbłogosławieństwemBrettamogłem
zacząćodnowa.Jednakwchwili,gdyzasypiałem,
mimowolniezacząłemsięzastanawiać,czynaprawdę
kiedykolwiekbędęwolny.Czyzawszejużbędęczuł
potrzebęadrenaliny,jakąwyzwalaławemniekradzież
samochodów?Czymożnauniknąćprzeznaczenia?Nie
byłempewny,alezamierzałem,docholery,spróbować.
Następnegowieczoruskorzystałemzzaproszenia
BrettaiposzedłemdoklubuRaya.Miałemjużzasobą
darmowąpierwsząkolejkęizzadowoleniempiłem
piątegodrinka,kiedyRaydźgnąłmniewżebra.
–Jasnygwint,spójrztylko!–syknął,patrzącnad
moimramieniem.Odwróciłemsięizobaczyłemładną
blondynkęoniezwykledługichnogach,wkrótkiej
spódniczce.
Parsknąłemśmiechem.
–Jestdlaciebiezamłoda,żonkosiu.
Puściłdomnieoko.
–No,aledlaciebiewsamraz–zarechotał.
–Wogóleniejestwmoimtypie–odciąłemsię.
Naprawdęstarałemsięniezwracaćuwagi
nadziewczyny;niechciałemsięzastanawiać,iletracę.
–Młody,mówiępoważnie,powinieneśpoderwać
tęlaskę,bojestnaprawdęorany.–Wciążsięnanią
gapił,dosłownierozbierającjąwzrokiem.