Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
WartozapewniłksiądzZygfryd.Toznanepiosenki
ipieśni,alewnowycharanżacjach,któreksiądzJansam
opracował.
Klęczącykapłanprzeżegnałsięiwstał.Sięgnąłdofuterału,
podniósłgo,odwróciłsięizamarłwpatrzonywPanaBalona.
Potrząsnąłgłową,jakbyniedowierzał,poczymrozciągnąłusta
wpromiennymuśmiechu.
Nokogojakkogo,panieKruszyna,alepanatosiętunie
spodziewałem!
PanBalonzamrugał,apotemjakpostaćzfilmuobejrzałsię
przezramię,czytonapewnoonimmowa.Niktjednakzanimnie
stał,ałysawy,pyzatyksiądzewidentniepatrzyłnaniego.
NienazywamsięKruszynapowiedziałwreszciegrubas.
KsiądzJanroześmiałsięipostąpiłdoprzodu,wyciągając
rękę.
Oczywiście,żenie,niktbytegopanuwurzędzienie
zatwierdziłprzyznał.Ale,zabawnarzecz,nigdy…
Zdałsobiesprawę,żejegouniesionadouściskudłońwciąż
tkwimiędzynimi,agrubymężczyznaanimyśliwyciągaćswojej.
Cowięcej,zkażdąchwiląsprawiałwrażeniecorazbardziej
spłoszonego,ajegowzrokwędrowałodjednegokapłana
dodrugiego,jakbyPanBalonoglądałwyjątkowozaciętymecz
ping-ponga.
WreszcietoksiądzZygfrydprzełamałimpas:
Mamwrażenie,żetwarzpanaAndrzejaostatnioparęrazy
mignęłaksiędzuwtelewizjiitostądnieporozumienie.Pan
Andrzejjestlokalnymbohaterem.
KsiądzJanzmrużyłoczy,jakbysięzastanawiał,wreszcie
skinąłgłowąiznowusięuśmiechnął.
Całkiemmożliwe,żemaksiądzracjęprzyznałwesołoiraz
jeszczeuniósłrękę.Wtakimrazie,panieAndrzeju,nazywam
sięJanNiżyńskii,jakwidać,czasemmambałagan
wprzegródkachwgłowie.Mamnadzieję,żeniewystraszyła
panamojazbytniapoufałość?
TymrazemPanBalonuścisnąłpodanądłoń,odwzajemniając
takżeiuśmiech.
Nie,proszęksiędza.Pracujęwochronieiniebojęsiębyle
cze…toznaczy…
Obajksiężanatychmiastwybuchnęliśmiechem,agruby
mężczyznaznówsięspłoniłibłyskawiczniecofnąłrękę.