Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
głosie.
–Miłoznówpanawidzieć,kapitanieLogan
–powiedziałaozięble.Odwróciłasię,aleostrożnie,aby
przypadkiemnieurazićojca,jednakJacksonwlotpojął
jejintencje.
–Och,Thomasie,wspaniale,żejesteśznami!
–zawołałaciepło,witającsięzsekretarzemojca.
–Dziękuję,pannoCampbell.–ThomasBurlskinął
głowąizakołysałsięlekkonachudychidługichjak
szczudłanogach.–Cieszęsię,żeznówjestemwdomu.
LubięwidokkrętychdrógMissisipi,wijącychsięprzez
plantacje.
Burlmiałjasne,staranniezaczesanewłosy,dość
pospolitątwarz,głębokoosadzoneoczyidługi
arystokratycznynos.Napozórbrzydki,zwracał
nasiebieuwagękobiet,zwłaszczatychzPołudnia.
NawetCameronpodobałysięjegopiwneoczy.
–Nalaćcibrandy,papo?–zapytała.
Butelkistałynamałymstolikuprzyoknie.
–Naturalnie,najdroższa.
–PanieBurl?–zaproponowała,kiedynapełniła
kieliszekulubionymtrunkiemojca.
–Dlamnie?Nie,nieDziękuję–wyjąkałThomas.
CameronniechętniespojrzałanaJacksona.
–Apan,kapitanie?
Jacksonbyłwysokimigibkimmężczyznąoszerokich
ramionachiwąskichbiodrach.Zgrabnyżółtysurdut
ibrązowebryczesypodkreślałyumięśnionąsylwetkę.
Długieczarnewłosyzwykleczesałdotyłuiwiązał
wniewielkikucyk.Cameronprzypomniałasobie,
żedłonieJacksonabyłydużeitwarde,zniszczonepracą