Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁPIERWSZY
MroźnyporanekwSkierniewicach
KOPYTAIKOŁAPRACOWICIEZAMIENIAJĄŚWIEŻYŚNIEG
WSZAROBUREBŁOCKO.Naskierniewickimrynku
furmankaprzyfurmancemimowczesnejpory.Kiczort?
dziwiąsięwoźnicenawidokpodjeżdżającegodaimlera,
czarnegolubciemnogranatowego,bosłońcejeszcze
nadobreniewstałoitrudnorozpoznaćbarwę.Mężczyzna
wszoferskimuniformiewysiadapierwszyi,dygocząc,
otwieratylnedrzwi.
Jegopryncypałnatomiastnieczujezimna,szuba
dokostek,puchata,wilczagochroni,ifutrzanaczapka
uszatka.Zgarbiony,zgłowąpochylonąjakuszarżującego
bykaidziedoparterowegonieotynkowanegobudynku,
wktóregooknie,zakratąiszybąpobielonąmrozem,
pełgaświatłosłabiuteńkiejżarówki.
Łup,łupsłysząwaleniewdrzwistarszyposterunkowy
Dziubińskiibędącyodniedawnakomendantem
komisariatu,przodownikPająk.Jedenstary,drugimłody
popijajągorącąherbatęzsamowaraiwtowarzystwie
pręgowanegokotagrzejąsięprzypiecu.Upasakabury,
wstojakachszybkostrzelnemannlichery.
LeczMarcinPękalategowszystkiegoniewidzi;biała
mgłagooślepiła,ledwieprzestąpiłpróg.Aniesposób