Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
19
włokazludźmiimiastobyłopuste,niebyłorodzinrazemzmoją.Nikogoniebyło
pozawidzeniem,żenikogotuniema.Chodziłospojrzeniejakpijane.Zkażdym
krokiemstawałemnamałejpolancewlesie.Miękkapowierzchniapodbutamiugi-
nałasięjaktrzęsawisko.Wciemności,zarazpoucieczce,potelefoniezeszpitala,by-
łodosyćmiejsca,przestrzeniwilgotnejipachnącejziemią,bypochłaniaćsamopo-
wietrzeipowiewzapachuroślin.Taknaglestałosięoczywiste,żetomiejscebrata.
Zaczerpnąłemjeszczegłębiejpowietrza.Woddechuodczułemwspólnotęzbra-
tem.
Nie,toniemożliwe.
Niewidziałemdrzew,przenikałtylkoichzapach,szum,iwokółmiękkośćposzy-
cia.Skądmogłemwiedzieć,żetaksięskończykrótkaprzygoda,żelasznikawjed-
nejchwili,alesięgoczujezoddechem,iniespotkambratawlesie.Mójbratznalazł
siępozazasięgiemspotkania,aterazdopieromogłemmupowiedzieć,bowcześniej
otymniemyślałem,żeodkądpamiętam,najlepiejczułsięwotwartejprzestrzeni,
wgórach,miałsercedozwierząt,czytałtylkoprzygodoweksiążki,iwidziałemjego
dobreodruchybezzastanowienia.Nicgoniezatrzymywało.
Wzdarzeniachcodziennościjestcośtaknienaruszalnego,żemówiąconichkaż-
degonowegodniacoinnego,będącnimiudręczonyalbowybawiony,nieodbioręim
wżadensposóbszansynaprzemianę,chybażezabijęwnichświętość,bożycie
iświętośćtoterazdlamniejedno,topozostawionazawszeszansanaprzemianę.
Gdybyśżyłbracie,niewiem,comusiałobysięstać,żebymcipowiedział,
jakbardzobyłeśmiobcy,zanimodczułem,jakdużonasłączy.Niewiedziałem.
Ateraz...
Krążyłemprzeznocpookolicy,razpoplacu,razpolesie,zakopującsięwliściach
nasen,którynapadałimyślałem,żetowciążtasamanoc,tensamdzień,trzeba
byłoprzecieżpojechaćdoszpitalaporzeczyipapiery,rozpoznaćciałoipodpisać
przedzabraniem.Nieznalazłemlepszej,innejdrogizaprzeczenianiżchodzić,iść,
byćwruchu.
Laspachniałsoczystościąibyłciemnogranatowy,starłemsięznimjakześcia-
ną,byłgęsty,jednolity,przebijałemsięjednakzłatwością.Bratbysiędobrzeczuł
wnocnejucieczce,każdejinnejzabawiewlesienadBiałym,czynałąkachnadWar-
tą,kiedywiosnąprzylatywałyczajki,atychmiejscbyłowięcejiwięcej,iniemogłem
zobaczyćichkońca.Wszystkobymsobieodpuściłwżyciu,tylkoojednopowalczył,
żebyniebyłodefinitywnegokońca.Terazototylkochodziło,żebyniebyłożadnego
końca,tegonajgroźniejszegowynalazku.
Bratzabieramniedolasu,niesiewrękuptaka,tosójka,którąleczyłwdomu,
znalazłprzeddwomatygodniami,niemogłafruwać,terazwypuści,uczyla-
tać,unosiilekkopodrzucawgórę.Sójkarozprostowujeskrzydła,przelatujemały
odcinekilądujenapiaskumiędzybrzozami,bratdoniejpodchodzi,sójkanieucie-
ka,znago,karmiłją,urosła,poruszajużskrzydłem.Mamstanąćnaprzeciwbrata,
ilekkopodrzucamywpowietrzusójkędosiebie.Zaktórymśrazemptakodzysku-
jesiływobuskrzydłachiodlatujenagałąźwysoko.Wracamydodomu,iniechcę
jużiśćdoszkołynajedenastą.Bratniechce,żebymzostał,zarazmaprzyjśćdo
niegoIlona.
Wchodzędołazienki,bratsiedzinasedesieiczytagazetęzniebieskimtytułem
ŚwiatMłodych.Stajęprzynim,bratmnieodgania,niechcęodejść.Nieprzeszkadza
mizapach,upieramsię,chcęgozobaczyćnago,każdanagośćmnieciekawi.Brat