Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
LucjanOrski,wyznawcateoriigodnejaniołów:jeżelijanieoszukujęnikogo,toniktnie
powinienoszukiwaćmnie.Takmyślał,takpostępował–iwciążwpadałwtarapaty.
NawidokKonradaożywiłsięinawetpróbowałżartować,choćniebardzomiałzczego.
ZnalazłwreszciewymarzonydomwMichelinie,wpłaciłpośrednikowizaliczkęitowłaściwie
wszystko,pozaniewielkimdrobiazgiem:domniebyłnasprzedaż.
–Facetwyglądałtaknobliwie,żetylkomuaureolibrakowało.–Orskiuśmiechnąłsię
gorzko.–Niemogęuwierzyć,żestaćgobyłonatakiordynarnyprzekręt,bezcieniafinezji.
–Zfinezjąbyłobycilżej?
–Zawszećtojakaśpociecha,żedałeśsięwyrolowaćartyście,aniezwykłemuchamowi.
Nieuważasz,żetomniejboli?
–Nieuważam.Jabymlitośćsobieodpuściłioddałdraniapodsąd.
–Niechodziolitość,tylkookoszty.Zanimwygram,onzdążyzbankrutowaćalbo
spłonąć.Włożęwsprawęwięcej,niżstraciłem,ipozasatysfakcjąnicniezyskam.
–Ztego,cowiemy,nienaspierwszychwystawiłdowiatru–wtrąciłaGrażyna.
–Dajmijegonamiary,pogadamzchłopiną.Niewykluczone,żesiępomylił–powiedział
głuchoKonrad.Wydawałsięspokojny,wyluzowany,tylkopięścizpobielałymikostkami
świadczyły,żemuwduszyniebezpieczniegra.Orskipokiwałgłową.
–Czyty,stary,poza
Janosikiem
niczegowięcejnieoglądałeś?Tojużnieteczasy,żeby
własnymirękamisprawiedliwośćwymierzać.
–Dajmijegonamiary!–powtórzyłKonrad.
–Więzienietonieszpital.NiewpuszcząGrażynki,żebycibajkiczytała–powiedziałostro
Lucjan.
–Małomiałeśwżyciukłopotów?–przyłączyłasięGrażyna.–Sąsprawy,których
zanikogoniezałatwisz.
Bylistarsiodniegoocałedwadzieścialat,nikomuwżyciutyleniezawdzięczałcoim,
aleczasemprzypominalidwójkęnaiwnychdzieciaków,przyktórychonczułsięmamutem.
Nieupierałsięwięcej.Wiedział,żewcześniejczypóźniejpoznanazwiskochachmętaibez
względunakosztyodpłacimuznawiązką.Pozwoliłnawet,żebyzmienilitematirazem
znimizachwycałsięwiosną.
–AcosłychaćupięknejBeaty?–spytałaGrażyna,spoglądającznacząco.
Konradwreszciesięuśmiechnął.Niemiałpojęcia,codziałosięzBeatą,alewiedział
dokładnie,ocochodziłoGrażynie.Wgruncierzeczywszystkimkobietomchodziotosamo:
najpierw,żebywyjśćzamąż,potem,żebyswataćznajomych.Takprzynajmniejuważał
KonradOrzechowicz.
–Śmiejsię,śmiej!–Grażynaudałanadąsaną.–Jesteśjużstarymkawalerem.Jeszcze
trochęiżadnadziewczynanaciebieniespojrzy.
–Atoczemu?–zdziwiłsięLucjan.–Przecieżnicmuniebrakuje.Wykształconychłopak,
przystojny.
–Idziwak!Nopowiedz,powiedzsam:niemaszstarokawalerskichnawyków?Tomastać
tu,tamtegoniewolnoruszyć,koszuletrzebaskładaćtak,nieinaczej?Przyznajuczciwie!
Wreszciezapomnieliokłopotachizaczęliżartować.Konradwychodziłodnich
przekonany,żetojedynydom,gdzienaprawdęjestmudobrze.Jużnaulicyprzypomniał
sobie,żeniepowiedziałOrskimozmianiepracy.Tonic,powiem,jakjużbędęmiałangaż
wgarści,pomyślał.
TużposiódmejwsekretariaciepojawiłasięzapłakanaChochlowa.
–PaniEdytko,jamamstraszneprzeczucie–łkała.–Niechpanipowieprawdę,może
jednakdyrektorwysłałMarcinazjakąśmisją?Jaumiemzachowaćtajemnicę…janic
nikomu…tylkochcęsięuspokoić.
Edytastanowczozaprzeczyłaipodsunęłakobiecieszklankęwodymineralnej.Niemogło
byćmowyozwykłejdelegacji,acodopieroomisji!Próbowaładelikatniewypytać
oznajomychiprzyjaciół,uktórychMarcinmógłbysięzatrzymaćnadłużej.
–Onniemiałprzyjaciół–chlipnęłażona.–Jakbyszedłzwizytą,toniezabierałbypięciu
parmajtek,sześciuparskarpetekiczterechkartonowychteczek,którestaletrzymałpod
kluczem!Nawetoplazostawił,ateczkizabrał.Wnocymiałampięćgłuchychtelefonów…
ijedennormalny.Facetmówił…
Edytazdecydowanymruchemujęłakobietępodrękęiwprowadziładopustegogabinetu
dyrektora.Staranniezamknęładrzwi,odcinającJulięiLeszkaoddalszychinformacji.
–Jakmyślisz,cobyłowtychteczkach?–spytałaJulia.
–Cenzurkiszkolne,zaświadczeniazeszczepieńobowiązkowychiinnebarachło–odparł