Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
zaufaniemmieszkańców,którzypowierzylijejsprawowaniefunkcji
sołtysa.Przynajmniejwszystkonatowskazywało…
s
–Panisołtys!Panisołtys!
Matyldapodniosłagłowę.Zbierałapoziomki,któreposadziła
naskarpieprzydomu.Wybrałanasłonecznionemiejsce,żeby
dojrzewająceowocebyłysoczysteisłodkie.Zcałegoniewielkiego
poletkazebrałaichzaledwiemiseczkę,alemiałaogromnąsatysfakcję,
bosamajewyhodowała.Wtymsezoniezaczekała,ażpoziomkistaną
sięniemalburgundowe.Bardzołatwoodrywałysięodkrzaczków,
choćwpełnymsłońcuciężkojebyłowypatrzyć.Takjakinneleśne
owoce,uwielbiałychowaćsięprzedintensywnymświatłem.
–Panisołtys!Ilemamwołać?
–Doskutku–mruknęłapodnosem.Niemiałaochotyodrywaćsię
odpoziomek.Pachniałytakpięknie.Jednakniecierpliwynatrętprzy
płocieniezamierzałrezygnować.Podniosłasięzziemi,otrzepała
kolanaipodeszładofurtki.
–Słucham?Biurosołtysajestczynnewewtorkiiczwartki,
oddziewiątejdojedenastej.
Popatrzyłagroźnienastojącegopodrugiejstroniepłotumężczyznę.
Nieprzejąłsię.
–Panisołtys,jawtakiejsprawie…Mamczworodzieci
nautrzymaniu,samjestemkaleką.Widzipani,żechodzęokulach.
–Zrobiłszybkiruchgłowąwstronędwóchbiałychkul,opartych
opłot.–Ludzie,którychodwiedzam,wspomagająmniezazwyczaj
jakimśbanknotem.Nawetksiądz.Itanielubianakobietawewsi.
Zastanawiamsię,czyniemogłabypani…
Przerwałnachwilę,bowokółtrzymanejprzezMatyldęmiseczki
zaczęłokrążyćkilkapszczółzwabionychsłodkimzapachemowoców.
Jednaznichpoleciaławstronęmężczyzny,któryżwawoodskoczył
wbokizacząłwymachiwaćramionami,abyodgonićowada.
Naratunekpszczółceprzyleciałydwiejejkrewne.Kalekabiegał
wkółko,skakał,aMatyldaobserwowałajegogimnastykęzogromnym
zainteresowaniem.Niebyłabysobą,gdybyniepowiedziała,comyśli.
–Jaknaniepełnosprawnegojestpanpełenwerwy.Alewspomogę
pana…Tylkomożeniebanknotem.
–Panisołtys,jawłaśniewtejsprawie–zziajanymężczyznawrócił
doniej.–Straszniesięmęczę,chodząctakoddomudodomu.