Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
lat,trochępoetycznegozabarwienia.
–
ContesdeVeliiees
[1]–mruczałKostuś.
Podróżnareszciedostałaterminicelstanowczy.
Zaczętosiędodrogisposobićnienażarty.Chłopakalęk
trochęogarniał,choćnadrabiałrezonem.Żenićsię–brrr!
Ktozaręczy,żeżoniemożnabędzieoczyzamydlić,gdy
takktoinnysięspodoba.
Źle,tojakbysiędobrowolniebrałododomu
kwaterunekśledczejpolicji!
Aleniebyłorady.Matkatakchciała,aonponomatki
jednejsiębałisłuchał,choćwłaśnieonajednanigdy
goostroniestrofowała.Wzdychającgodziłsięzwolą
starszych.
Tymczasemwpodróżruszyłatylkomatka.
Wpodróżdaleką,bezpowrotną.
Zabrałojązapaleniepłuc.
Potymodejściutaknagłymkoloniadługiczasbyłajak
łódźbezsteru,jakmartweciało.Ruchodbywałsię
mechanicznie,siłąrazdanegorozpędu–powoliznaćsię
dawałoopuszczenie.
IstotniepracowałajednapannaFelicja,staryJamont
osowiałiręceopuścił.Kostuśzdawałsięniemyśleć,
wewnętrznyporządeksięrozprzęgł.Staraciotkaniebyła
wstaniewszystkiemupodołać.
Nieurodzajhaniebnyotrzeźwiłstarego.Poczuł,żegrozi
ruina.Wysiłkiemwoliotrząsnąłapatięirozpacz,zagarnął
znowurządywswedoświadczonedłonie.
Byłotowpółrokupośmierciżony.
Wdomujednakpozostałaniczymniezapełniona
pustka;gdywieczórichzgromadzał,milczeliponuro,
byniewspominaćokropnejstraty,pracowalibezchęci.
Takbyliswojątroskązajęci,żeczasjakiśniezauważyli
częstycheklipsKostusia,zrazutylkowieczoremwświęto,
potemodranawniedzielę,wreszcieiwdnierobocze.
PannaFelicjapierwsza,jakzwykle,uderzyłanaalarm.
–Niewiesz,Jasiu,gdzieKostuś?–spytałarazu
pewnego.
–Gdzieżbymiałbyć,wwinnicyzapewne!–odparł
Jamontniedbale.