Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
oddalającegosięDyzmy,stanąłnaśrodkupokojuizatarłręce.
Zaczynałojużświtać.Naseledynowymkloszuniebaztrudem
tylkomożnabyłodostrzectopniejącepunkcikigwiazd.Systematyczne
szeregilatarńjaśniałychorowitymbiałymświatłem.
NikodemDyzmaszedłulicami,wktórychpustceklaszcząceecho
jegokrokówbrzmiałoostroidonośnie.
Zdarzeniaubiegłegowieczoruzbiłysięwjegoświadomości
wjakieśpstrekłębowiskowrażeń,migotliwych,goniącychsię
wzajemnieinieuchwytnych.Wiedział,żezdarzeniateogromnądla
niegomająwagę,leczichistotyogarnąćnieumiał.Czuł,
żeniespodziewaniespadłonańjakieśszczęście,lecznaczympolegało,
cooznaczało,skądsięwzięłoidlaczego—niepojmował.
Imdłużejnadtymmyślał,tymwszystkozdawałomusięmniej
prawdopodobne,bardziejfantastyczneiniedorzeczne.
Wówczaszatrzymywałsięprzerażony,ostrożniesięgałdokieszeni
igdypalcenamacałygrubypliksztywnychbanknotów,uśmiechałsię
dosiebie.Naglezdałsobiesprawęzjednego:jestbogaty,bardzo
bogaty.Zatrzymałsięwewnęcebramyizacząłliczyć.Jezus,Maria!
Pięćtysięcyzłotych!
—Tociforsa!—powiedziałgłośno.
Instynktwielulatbiedowaniaodezwałsięwnimnaturalnym
odruchem:trzebaoblać.Ichociażniechciałomusięanijeść,anipić,
skręciłwGrzybowską,gdzie—jakwiedział—knajpaIckajestjuż
otwarta.Przezorniewyciągnąłjednąstuzłotówkęiulokował
jąwosobnejkieszeni.PokazywanietakiejkupypieniędzyuIckanie
należałodorzeczybezpiecznych.
PomimowczesnejporyuIckabyłtłok.Dorożkarze,szoferzy
taksometrów,kelnerzyzrestauracjijużzamkniętych,sutenerzy,
przepijającynocnydochódswoich„narzeczonych”,mętypodmiejskie,
wracającezpomyślnegożeru—wszystkotozapełniałoniewielkiedwa
pokoikiprzyciszonymgwaremrozmówibrzękiemszkła.
Nikodemwypiłdwieszklaneczkiwódki,przekąsiłzimnym
wieprzowymkotletemikiszonymogórkiem.Przyszłomunamyśl,
żetoniedzielaiżeWalentyniepójdziedoroboty.
„Niechchamyznająinteligencję”—pomyślał.
Kazałsobiedaćbutelkęwódkiikilokiełbasy,skrupulatnie
przeliczyłresztęiwyszedł.ZbliżałsięjużdoŁuckiej,gdynagle