dobrzegu.Miastarannieoceniłaodległość,byprzeciąć
mudrogę,akuratgdywyjdziezwody.Teraz,kiedy
dotarłnapłyciznęistanął,miałbaryszerokiejak
wiking.Ruszyłwjejstronędługimikrokami,
demonstrującatletycznąbudowę.Tekilkazdjęć,które
wygrzebała,szukającinformacjionim,nieoddawały
musprawiedliwości.Wrzeczywistościbyłdużowyższy
iprzystojniejszy.
Potrząsnąłgłową,strącająckroplewody
zrozjaśnionychsłońcemwłosów.Zauroczonatym
widokiem,niezauważyłastłuczonejbutelki,nawpół
zagrzebanejwpiasku,inastąpiłananiącałąstopą.
Zabolało,akrewpojawiłasięniemalnatychmiast.Mia
przyklękłanapiasku.
–Skaleczyłaśsię?–Zatroskanygłospływakarozległ
siętużzajejplecami.
–Tak–potwierdziła.–Stanęłamnaszkle.
Wziąłjązarękęiułożyłpalcenastopie.
–Uciskajtutaj.Zarazwracam.
–Dzięki.
Poduciskiemkrewprzestałapłynąć,apieczenie
osłabło.Zerknęłanapływaka,któryoddalałsię
truchtem.Ztyłubyłrównieatrakcyjnyjakzprzodu.
Nawidokdługichopalonychnógismukłychbioder
westchnęłatęsknie.Nietakmiałowyglądaćspotkanie,
aleskorosamowyszło…
Wróciłpochwili,niosącbiało-granatowyręcznik
plażowy,iprzyklęknąłobokniej.
–Założęopatrunek.Topowinnozatrzymać
krwawienie.
Dotykałjejostrożnieifachowo,jakbynależało