Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
PROLOG
Gdynadejdzienoc,
gdyotulimrok,
dziecimusząbaczyć
nakażdyswójkrok.
Pieśńżałobnikówniosłasięechempołąkachipolach.
Wzbijaławniebo,rozpruwającjegochłodnybłękit.
Wibrowaławewrześniowympowietrzu,naznaczonym
pierwszymioddechaminadchodzącejjesieni.Słowa
modlitwyrozpływałysiępowoli,trwającjeszczeprzez
chwilęwwierzchołkachdrzew,nakamiennychkrzyżach
idachachokolicznychdomów.Totenmoment,gdynie
wiadomo,corobićdalej.Ksiądzjużskończył,skinąłgłową
wstronęnajbliższejrodzinyiostentacyjnieudałsięalejką
wstronęplebanii.Jegorolasięzakończyła.
Czasnarozpacz.
Saraniewiedziała,codalej.Stałanieruchomo,
wpatrzonawewbityprzezLichoniakrzyżzmałą
tabliczką–imię,nazwisko,datyurodziniśmierci.Całe
życie,dziesiątkilat,setkimiesięcy,tysiącegodzin,
zawartewkilkusłowach.
Wiecznośćjestokrutna.
–Daj,położymy.
Mamadelikatniewyjęłajejzrąkolbrzymibukiet
polnychkwiatów,którySarazebrałategoranka,
ipołożyłagoobokwieńców.Tobyłonajpiękniejsze,
comogłaodsiebiedać.Nawłoć,wrzosy,stokrotki,
wrotycz,krwawnik.NaichwidokSylwiaprychnęła.
–Wstydtakiebadylenagrobiekłaść.
AleSarawiedziała,żeprababcinicnieucieszyłoby
bardziej.Żadnewymuskaneróżeułożonewnajbardziej
wyrafinowanysposób.Żadnepatetycznenapisy.