Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ogro​dze​niem.Ktośtamprze​mknął,ja​kiścień.
Rudewłosy.Ciemnasu​kienka.
Amożetoonasamaopuściłasweciałoiposzłanałąki?
Odtamtegodnianieczuławogólekończyn,nawetgłowa
zdawałasięnienależećdoniej.Czyjeszczeżyje?Może
topochowali,aterazstoituiobserwujeświat
pociemniaływciągukilkugodzinipostarzałyomiliony
lat.
Pocotamposzłaś,babciu?szepnęła,nie
przejmującsię,żewujekPawełusłyszy.
Pocopo​szłaśdolasu?
***
KarolinaBarzykowależałanapodłodzewkałużykrwi.
Wyciekałazjejrozciętychbrwi,zezniekształconychust
izbrzucha.Dyszałacichutko,jakbyjużsiępoddała.Jej
mążsiedziałprzystoleiściskałdłońwpięść.Był
wyczerpany,alenadalnieodczuwałsatysfakcji.Kara,
jakąwymierzyłtejbudzącejpolitowaniezdzirze,nie
wy​star​czyła,bystłu​mićjegogniew.
Wie​dział,cozro​bić.
Wyszedłzdomuwzapadającymzmierzchu.Sąsiedzi,
GołaśiMirecki,czekalinaniegopodkapliczką
naskrzyżowaniudróg.Mielizesobąnożeiwidły.Nigdy
niewiadomo,cobędziepotrzebne.Adzisiajonstaniesię
wybawicielemwsi.Oczyścizplugastwaigrzechu.
ApotemopowiewszystkoKarolinie.Wnocy,pod
pierzyną,znowustaniesięodniegozależna.Aonznowu
zrobiznią,coze​chce.
Inikttegonieze​psuje.
Weszlidolasu,gdyziemięspowiłjużgęstymrok.Było
wyjątkowocicho,pomiędzydrzewamiunosiłasięmgła,
któraodbierałaimitakledwiewidocznekształty.Mirecki