Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Strugaświatławycelowanabyłaprostowzamknięte
jeszczeoczyleżącegonapodłodzemężczyzny.
Chinagliaporuszyłsięlekko,nieznaczniedrgnęła
muręka,szarpnąłnią,uniósłdogłowy.Najegooczy
padłcień,niewidziałemwięc,kiedyjeotworzył,lecz
poczułemto,bonaglecośohydniezimnego,jakmokra
śliskaścierka,uderzyłomniewtwarz.WtedyChinaglia
odsłoniłoczyiusiadł.
Miałbezbarwnąnijakątwarz,jeślijednakzatrzymało
sięnaniejwzrokprzezjakąśchwilę,plecydrętwiały
odspojrzeniajegowodnistychoczu,niewyrażałyone
bowiemniczego,byłydoskonale,absolutnieobojętne.Jak
śmierć.
Czegochcesz?zapytałspokojnie.
Przesunąłsiędotyłuioparłplecamiościanę.
Nieznacznymruchemwyprostowałfałdębluzy,tak
bylewakieszeń,taznożem,byłarównorozłożona
napodłodze.Uśmiechnąłemsięszeroko.
Chybaniesądzisz,żeszukałemczwartego
dobrydża?powiedziałem.
Forsa?
Dostanęzaciebie.
Napewnomniejniżdamja.
Pewnietak.Wydoiłeśprzecieżswojeofiarydocna,
aleitaknawetichgroszelepszeniżtwoje
zakrwawionedolary.
Glina…stwierdził.
Pokręciłemgłowąprzeczącoiuświadomiłemsobie,
żezreflektoremwycelowanymwtwarzniemożemnie
widzieć.Dlategopoinformowałemgo:
Cośjakby.
Aha…Prywatnyczłap.Kilkuzamnąszurało.Dwajjuż
dołują.Oblizałcienkiewargi.
Domyślałemsię.Jedenaściorodzieci,czterech
dorosłychplusdwajpolicjanciidwajdetektywi.Wsumie