Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Tomisięniekalkuluje…–wyburczałBożydarAntoni
Jekiełłek,garbiącsięnadzeszytemprzykuchennym
stole.
Jużnapierwszyrzutokadałosiępoznać,żebył
tojedenztychzeszytów,któreniejednowżyciuwidziały,
niejednąposadzkęzwiedziły,zniejednązaginioną
kanapkąspotkałysięnadnieplecaka.Wymiętoszona
okładkaskładałasięwkształtynieznanenajwiększym
mistrzomorigami,awystrzępionerogikartek
ipobazgrolonemarginesyzdradzaływielegodzin
głębokiegoznudzenia.Naprawdę,naprawdęwiele.
–Bezwątpieniakalkulowałobysięlepiej,gdybyś
raczyłsięskupić–skwitowałTsadkiel,którypieczołowicie
przeistaczałwczorajszyrosółwdzisiejsząpomidorową.
Najpierwłyżeczkapołyżeczcedodałdogarnkadokładnie
wyliczonąilośćkoncentratupomidorowego,któregoskład
odpowiednioprzestudiował,aterazmieszałmiarowo.Nie
zaszybko,niezawolno,dokładniewsamraz.Jak
toTsadkiel.
Wodpowiedzinatęnieczułąuwagęzaplecamianioła
stróżarozległosięcośprzypominającegozawodzenie
duszypotępionejnawiekiwiekówzaniewyobrażalne
zbrodnie.Wrzeczywistościbyłtojękrówniepotępionego
piątoklasisty,któryślęczałjużcałąwiecznośćnad
zadaniemdomowymzmatematykiiwłaściwietosamnie
umiałpowiedzieć,zajakiegrzechymusiałznosić
temęczarnie.
–Apodobnomielinamnicniezadawaćnaferie!